Notatki na marginesach (19)

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: piątek, 08 marzec 2019 Drukuj E-mail

Bartosz Suwiński

KOTLINA. LETARGI

1.
Jestem przy tej drodze drugi dzień z rzędu. Pusta butelka po Perle leży przy drucianym ogrodzeniu. Nieledwie kilka dni temu ciśnięta na ziemię, z czystą jeszcze etykietą, nienabiegłym nocą szkłem. Czy ten, który ją rzucił, często tu przychodzi? Pije piwo po zmroku, a może ostentacyjnie, w ciągu dnia? Zachodzi tu, bo rzadko ktoś się tu zapuszcza, a może wybiera miejsce z premedytacją, wiedząc, że w końcu ktoś tu podejdzie? Przed czymś ucieka, czy wraca dokądś myślami? Jest mu dobrze w cieniu ogródków działkowych, czy źle? Pies to jebał. Przychodzą zza winkla słowa Pawła Hertza: „Trzeba, idąc między krajobrazami świata, wiedzieć, że one pozostaną, kiedy nas już nie będzie i że to właśnie ich nieruchomość jest ostoją wszelkiej pamięci i wszelkiego ładu, czyli wszelkiej poezji. Inaczej nic się w wierszach nie ostoi, zgaśnie w nich światło, ulotni się woń, ścichnie dźwięk. Nastąpi prawdziwa jesień poezji, zmierzająca ku długiej zimie”. Odległe, rzeczy bliskie.

2.
Codziennie jeździmy z Jankiem na spacery. Zaczynamy od cmentarza na lekkim wzniesieniu, pnącemu się ku górze, gdzie nagrobek Jana P., który żył lat czterdzieści cztery, nieodmiennie poprawia mi nastrój. Na tle szarej nekropolii, z poważnymi sentencjami, ten czerwony mercedes – wymalowany na płycie nagrobnej z dokładnością, co do detali (wyraźnie można odczytać numery rejestracyjne wozu) – przy którym stoi pan Jan, z kciukiem wzniesionym w górę, jest jak kolorowy drink w morzu skwaszonego piwa. Potem obieramy kurs na Zabłocie. Mijamy maryjne kapliczki i krzyże, zostawiamy za sobą zapuszczone podwórka. Wchodzimy w przestrzeń, wychodzimy z przestrzeni. Od kilku dni chodzi z nami moja mama. Rozmawiamy, nadrabiamy zaległości. „Jak umrę i zostanę skremowana, to czy po śmierci – jeżeli coś tam jest – będę miała swoje ciało? Jak mi w nim będzie? Jak mi z nim będzie?”. Mama przyjechała z Kępna, z Ostrowa pochodził Wojciech Bąk: „Dobrze jest się dzielić sercem – / Wiatr jest mniej mroźny, mniejsza ciemność”.


3.

Idziemy z Jankiem przez cmentarz. Żałobnicy wychodzą z kaplicy. Dwóch panów po sześćdziesiątce. Pierwszy mówi, ten mniejszy:

– Te wszystkie bluzki, spodenki i duperele dla całej ekstraklasy to musi kosztować majątek.

– No. – Kwituje ten drugi.

A potem kartkuję lokalną prasę i znajduję ogłoszenie towarzyskie, któremu nie potrafię się oprzeć, stąd cytuje w całości – pisownia oryginalna: „Piotrek lat 42 z okolic Kłodzka. Szukam kobiety do 45 lat do stałego związku. Zaakceptuję z zakładu karnego, nawet bi”. Nie ma gorszego towarzystwa niż własne myśli, cały czas.


4.
Moment kiedy woda ścieka z dachu, a intensywne słońce jak oszalałe topi śnieg. Rynna. Bejcowane sztachety. Konieczności. Przy Nysie Kłodzkiej. Widmowe rusztowania, konstrukcje pozbawione masy, fakty nie poparte wiedzą. Lichy koniec z zamkniętego obiegu słów. Moje dziecko. Janek. „Nie, to dziecko wspólne, matki i ojca, dziadów i prapradziadów. Czyjeś odległe ja, które spało w szeregu przodków, głos spróchniałej, dawno zapomnianej trumny, nagle przemawia w twym dziecku” (Janusz Korczak).


5.
W ciągu z ja. Coś robisz, przychodzą rezultaty. Czy rezultaty tego, co robimy są nam potrzebne? Czy wszystko, co jest nam potrzebne, jest ważne? Nie chce myśleć o żadnych powinowactwach, nie chce poddawać się nastrojom. Nie mieć żadnych planów, nie ustalać czegoś na potem. Nie „chce nie mieć”… Tylko „nie mieć…”. Życie to nie jest lista prac do wykonania, obowiązków do zrealizowania, planów do sfinalizowania, ambicji do zaspokojenia. To nie jest życie. Życie to niewiele. To bieg z jednym upadkiem. Jedno okrążenie i ostatecznie, meta. Białe tulipany podarowane przez M. Już piąty dzień śnieżna skorupa skuwa ogród. Skrzypi kryształ. Kaczki rywalizują z gołębiami o chleb i ziarno. Mocno trzymają się poręczy, nie płoszą się ludźmi. Mężczyzna w pociągu robi znak krzyża gdy ruszamy. Robi znak krzyża gdy stajemy.


6.
Spacer z Jankiem do Gorzanowa. Kamienie na polach, resztki śniegu. Stary rowerek oparty o lebiodę. Wszędzie kury, bocianie gniazdo. Jeden oddech: wierzby, szpaler, walące się płoty, kapliczki, szmer wody. Gęsi syk, dwie małe, kałuża. Dom, we wszystkich oknach sztuczne kwiaty. Nieznane dziewczynki mówią mi „dzień dobry”. Wracają z dwoma jabłkami i jednym energetykiem. Jeden kundelek chwilę z nami. Janek powiedział „kot”. Najczęściej mówi: „ołdi”, „bapi”. Ash Ra Tempel. Psy na łańcuchach, kury puszczone na wybiegi. Kogut pręży się na taczce, drugi stoi dumnie na jednej nodze. Wiaderko dobija do końca wysięgnika i ciepły gnój spada na kupę, zaraz wyrwany widłami. Pryzmy śniegu po rowach, ostatnie, obok krzaku pełnego szczebiotu wróbli. Grudy błota rozrzucone po drodze. Świsty pociągów, szmer rzeki. Świeże kretowiska, stare puszki. Naręcza. Ghalantus nivalis. Śnieżyczka. Pierwsza kępka w tym roku, pocięta bukowymi liśćmi, leżącymi od jesieni. Dobrze wziąć ją w ręce. Poczuć czysty bukiet.


7.
Dzisiejsza pogoda jest ilustracją muzyki Kate Bush. D. opowiada mi o samobójstwie ojca swoich uczniów. Ich matka umiera przy połogu drugiego syna. F. i P. (4 i 6 lat), zostaną teraz z dziadkiem. Dziewczynka kupująca jabłko w osiedlowym sklepie. Połowa ogrodu w słońcu, ziemia, która taje. Pan Drożdż i pani Cukier na klepsydrach na tablicy przy cmentarzu. Środa Popielcowa. Rozmawiam z panią Krystyną Miłobędzką, i wiem, że musimy się spieszyć. Pisze moja przyjaciółka: „Porządkuję balkon po jesiennych i zimowych snach. Słońce pali mnie w twarz, choć mamy dopiero ostatni dzień lutego. Wymiatam gołębie pióra, które wiatr powciskał w kąty, ptasie odchody, trącam skorupkę maleńkiego jaja z zaschniętym pomarańczowo żółtkiem i ptasie kostki – bialutki, maleńki szkielet, który mnie boli, jak gdyby ze mnie był wyjęty, Wiem, że nie uwolnię się od tego widoku, który będzie ością w moim oku i ciarką w moim sercu, że znów nie wrócę do siebie”. Zawsze jak myślę o K., to w sukience Pani Dalloway.


8.
Coś przychodzi, coś odchodzi. Po kilkunastu latach porzuciłem stare ścieżki, a raczej one zgubiły do mnie drogę. Zmieniłem kontekst. Wpisuję się w nowy krajobraz. Jeszcze sprawia mi to przyjemność. Szukanie miejsca. Moje miejsce w moim niepokoju zrobiło się dla mnie za duże.


9.
Próbuję jakoś pomyśleć życie. Wszystkie na nie słowa i myśli, oddalają mnie od niego. Może na tym to polega – cofać się, ustępować, do siebie nie dopuszczać. Gdzie idziesz wierszu? Zabierz mnie ze sobą, zatrzymajmy się tylko na chwilę.


10.
Odczuwam dużą ekscytację, kiedy w swoim tekście cytuję inne słowa. Czuję się wtedy jak gospodarz, który wyrywa miedzę z ojcowizny. Szuka, stwarza okoliczności, aby słowa mogły spróbować w nowych stronach, na ziemi zyskanej.


11.
On stale jest gotowy, niezamknięty w żadnej pozie, nabierający masy od przypadku. Zapisuje w słowach, które nigdy nie będą jego i choć stale po nie sięga, nie może ich mieć na własność. Choć otwierając usta, daje im oddech, ich początek, nie doprowadzi go do ich końca. Zostaw mnie w spokoju.


12.
Nie mogę myśleć o lesie, muszę myśleć lasem. Każdym drzewem, igłą, liściem, konarem. Koniec nie będzie ze słów. Co wtedy zostanie? O czym nie będzie mowy? Czy mi to będzie darowane, Franciszku?

Bartosz Suwiński

 

Przeczytaj też wcześniejsze odcinki „Notatek na marginesach” B. Suwińskiego, wiersze autora w dziale 'poezja', a także w 'porcie literackim' recenzje jego tomików: Bliki (2013), Odpust (2013), Uroczysko (2014), Wyraj (2017) oraz książki eseistycznej Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej (2017)