Polak, katolik, alkoholik

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 13 październik 2018 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny

Tak ironicznie o sobie mówił Władysław Broniewski, poeta wybitny, i jak to zwykle się mówi - o kontrowersyjnym życiorysie i twórczości. Jego bogate życie w zdarzenia, ale przecież dramatyczne, mogłoby się stać materiałem na niejeden film, może nawet serial. Byłby wymownym obrazem losów polskiej inteligencji pierwszej połowy poprzedniego wieku. Uczestniczył w trzech wojnach, a po ostatniej ten piłsudczyk stał się nadwornym poetą PRL, więzień Łubianki napisze wiernopoddańczy poemat o Stalinie.

Warto w tym roku, w stulecie odzyskania niepodległości, przypomnieć osobę poety o solidnie zagmatwanym życiorysie. Jedno jednak trzeba poecie oddać – był szczerym patriotą polskim, a walce o niepodległość poświęcił wiele lat swej młodości. Wywodził się z inteligenckiej rodziny o szlacheckim rodowodzie kultywującej tradycje patriotyczne.

Gdy myślę o jego młodości przypomina mi się piękny wiersz Mazurek Szopena, napisany w Palestynie, w której się znalazł wraz z armią Andersa. Muzyka Chopina towarzyszyła poecie przez całe życie, w chwilach ciężkich była wytchnieniem. Warto przytoczyć choćby te dwie strofy:
A babka mi to grała
na starym fortepianie
w pokoju, gdzie fotografia
dwóch braci rozstrzelanych.

Bracia w czarnych czamarach
leżą w płockim ogrodzie,
a babka niedawno zmarła
niespodzianie, gdzieś w drodze.
Znam ten wiersz na pamięć, jak zresztą wiele innych, czasem w myślach lubię go sobie przypomnieć.

Broniewski będąc uczniem płockiego liceum, założył skauting, który w swej działalności nawiązywał do tradycji polskich powstań narodowych, współorganizował Związek Strzelecki, organizację paramilitarną, której celem było przygotowywanie młodzieży do walki o niepodległość. W wieku 17 lat przerwał naukę w liceum i w tajemnicy zaciągnął się do Legionów Piłsudskiego, brał udział w wielu bitwach podczas I wojny światowej, miedzy innymi w słynnej bitwie Legionów pod Jastkowem; dosłużył się na froncie stopnia oficerskiego. Po zakończeniu wojny zdał maturę jako ekstern, był za stary, by kontynuować naukę w liceum, rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim, które znowu przerwał, gdyż ojczyzna wzywała go na wojnę polsko-bolszewicką w 1920 roku. Był dzielnym żołnierzem, czterokrotnie otrzymał Krzyż Walecznych oraz krzyż Virtuti Militari. Tej dzielności nie zapomną mu bolszewicy.

Broniewskiego uważa się za głównego przedstawiciela nurtu nazywanego liryką rewolucyjną, powstałego w okresie międzywojennym. Pisał o proletariuszach odsiadujących wyroki, o skazanych na śmierć bojownikach sprawy proletariackiej, o niesprawiedliwych wojnach, o biedzie, pochodach robotniczych. Jak niegdyś poeci w czasach romantyzmu pisali o bojownikach w walce o niepodległość, tak twórcy liryki rewolucyjnej o walce o poprawę losu mas ciemiężonych przez kapitalizm.
Życie autora tomu Wiatraki niektórzy kojarzą z Cezarym Baryką, bohaterem Przedwiośnia Żeromskiego – obydwaj rozczarowali się do reform przeprowadzonych w odrodzonej Polsce, obydwaj zbliżyli się do ruchów lewicowych, biorąc udział w demonstracjach, Baryka w jednej z nich ginie, a Broniewski, gdy został aresztowany, popularny oficer, adiutant marszałka Piłsudskiego, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, najpierw posłał aresztowanym kosz z wykwintnym jedzeniem, a potem wyjednał zwolnienie poety. Podczas rewizji w mieszkaniu Broniewskiego, gdy policjanci natknęli się na order Virtuti Militari, natychmiast przerwali rewizję, bo order ten w owym czasie to była świętość.

Znam kilka wierszy na pamięć, które w moich czasach szkolnych były popularne, recytowało się je na akademiach z okazji różnych wydarzeń politycznych. W późniejszych czasach bywały przedmiotem żartów - Elegię o śmierci Ludwika Waryńskiego śpiewało się przy kielichu w rytm popularnej melodii, natomiast fragmenty poematu Komuna Paryska potrafię interpretować w taki sposób, że staje się satyrą na rewolucję, każdą rewolucję.
Wolę oczywiście jego wiersze refleksyjne, miłosne, te o wiośnie, maju, słowikach, chmurach, drzewach, ptakach, o Wiśle, poemat Mazowsze znam na pamięć. Pisał poeta w wierszu Po co żyjemy:
… sercem poety
pragnę posłuchać…
Czego? – no Wisły, no, oczywiście,
kiedy brzozowe liście,
jeszcze nie bardzo zielone,
jeszcze onieśmielone, już kładą się na wodę,
w białodrzewiu budując urodę…

Ech, chciałoby się długo cytować ten wiersz, ale przecież mam w pamięci inne, równie chwytające za serce, i ten bolesny cykl wierszy zatytułowany Anka, napisany po śmierci córki;
Otworzyłem okno, a firanka
pofrunęła ku mnie
jak Anka
w trumnie.
To początek jednego z wierszy tego cyklu. Dla mnie jest to wiersz pełen prostoty, ale jakże przejmujący. Albo wiersz Żołnierz polski napawający smutkiem i beznadzieją z powodu klęski wrześniowej - ten potrafię nawet zaśpiewać. Opracowywałem kiedyś z młodzieżą widowisko poetyckie w oparciu o wiersze autora Ulicy Miłej i do kilku postaraliśmy się o melodie. Zresztą wiersze Broniewskiego stały się wdzięcznym materiałem do pieśni i piosenek, jak choćby ten o tytule Poezja, wczesny wiersz, na pewno programowy, zapowiadający nurt liryki rewolucyjnej:
…naucz śpiewać płomienniej i prościej,
niech nas miłość ogromna potarga,
więcej bólu i więcej radości!
zwraca się poeta do swej muzy. Muzykę do tego wiersza skomponował Wojciech Trzciński, a śpiewa Stan Borys.

Broniewski mówił o sobie: Jestem przede wszystkim polskim patriotą, później socjalistą. Gdy więc wybuchła wojna, jako oficer w stopniu kapitana zgłosił się do wojska, przydzielono go do jednostki stacjonującej z Zbarażu. Nie zdążył tam dotrzeć, nastąpiło bowiem zajęcie tych ziem przez wojska sowieckie, poeta znalazł się w gronie lewicującej inteligencji we Lwowie, czyli pod okupacją sowiecką. To mowy etap w życiu poety i jakże dramatyczny.
Broniewski, jak zauważa jego biograf, umierał kilkakrotnie - w 1962, gdy zmarł na nowotwór, drugi raz po upadku peerelu, gdy gorliwi „rewolucjoniści” starali się wymazać jego poezję z pamięci. To się nie powiodło, chociaż popularność tej poezji mocno zgasła, nie wypadało przytaczać jego utworów. Teraz pewnie też nie czas na zachwyty tą znakomitą refleksyjną liryką. Ma ona jednak sporo wielbicieli, do których też należę.

Był bliski śmierci, gdy wskutek sprowokowanej przez władzę sowiecką bójki w restauracji we Lwowie aresztowano go i wywieziono do Moskwy, osadzono w więzieniu NKWD na Łubiance. W więzieniach sowieckich spędził 17 miesięcy w okropnych warunkach. Podobno podczas przesłuchań zachował się godnie, nie ugiął się, nie poszedł na współpracę. Wyszedł na wolność po podpisaniu układu Sikorski – Majski, wstąpił do Armii Andersa i z nią ewakuował się na Bliski Wschód. W armii pełnił różne funkcje, dużo pił, romansował, tęsknił za krajem, przede wszystkim do swej drugiej żony, Marii Zarębińskiej, którą poślubił rok przed wybuchem wojny. Dużo pisał, wydawał tomiki swych wierszy, redagował czasopismo W drodze.
Gdy przyszła wiadomość i śmierci Marii Zarębińskiej w Auschwitz, dał wyraz rozpaczy w wielu wierszach. Pisał też utwory antysowieckie, z których najbardziej znamienny jest wiersz Homo sapiens, w Polsce niepublikowany do roku 1989, natomiast poeta czytał go w kraju na spotkaniach autorskich. Nie mogę nie wspomnieć o wierszu „Ballady i romanse”, napisanym w tamtym czasie – to przeszywający bólem wiesz o losie żydowskiej dziewczynki w okupowanej Polsce.

Nie zamierzał wracać, chciał pozostać na emigracji, miał już wyrobiony paszport brytyjski. Wrócił, gdy okazało się, że jego druga żona przeżyła, wrócił dla kobiety, by ją ratować - stan jej zdrowia po obozie koncentracyjnym był tragiczny. To pewnie był jeden z powodów, że przyjął rolę barda Polski Ludowej, godził się na hołubienie przez komunistyczne władze, które powitały go jako wielkiego poetę rewolucyjnego. Chciał zdobyć środki na leczenie swej żony, przyjął więc rolę, jaką przewidziała dla niego nowa władza. Udało mu się wysłać żonę na leczenie do Szwajcarii, co nie przyniosło pożądanego skutku, Maria Zarębińska zmarła.

Broniewski pisał wiernopoddańcze wiersze, agitki, był nagradzany, ukazywały jego utwory w wielotysięcznych nakładach, dostał willę na Mokotowie, organizowano mu spotkania, wiece poetyckie, na których jego wierszy słuchały tłumy, na każdej akademii ku czci recytowano jego wiersze. Lubił splendory jak każdy artysta, a władze tę jego słabość wykorzystywały cynicznie. Jednakże zachował sporo niezależności – gdy Bolesław Bierut proponował poecie napisanie nowego hymnu Polski, Broniewski wręczył mu kartkę, na której napisał „Jeszcze Polska nie zginęła”; znane są też demonstracje poety, czy wręcz zachowania prowokacyjne.

Na bankiecie, na którym byli najważniejsi oficjele peerelu, wzniósł toast za zdrowie Marszałka Józefa Piłsudskiego. Nie chciano mu długo zezwolić na wyjazd do ZSRR, gdyż bano się, że chlapnie coś o Łubiance. I rzeczywiście, gdy wreszcie pojechał, wychodząc z moskiewskiego lotniska chwiejnym krokiem, jego opiekun, by uniknąć kompromitacji, zaproponował, żeby posiedział chwilę, poeta odburknął: „Ja u was już siedziałem”. W czasie obchodów mickiewiczowskich w Nowogródku, był delegatem Związku Literatów Polskich, powiedział ku przerażeniu towarzyszących mu literatów polskich i radzieckich: „To wzgórze zdobywałem w 1920 na bolszewikach”. Wielu osobom pomógł, ochronił przed represjami, miał bowiem wpływy w peerelowskich władzach.

Był też bliski śmierci, gdy w roku 1954 na polecenie szarej eminencji w czasach stalinowskich, Jakuba Bermana, został siłą przewieziony do zakładu psychiatrycznego w Kościanie. Było to po tragicznej śmierci jego córki Anki, bano się, że żalu zapije się na śmierć. Stało się przeciwnie - ból po stracie córki sprawił, że przestał pić. Ze szpitala uwolniono go wskutek podjęcia przez poetę głodówki. Przypuszcza się, że Bermana do tej akcji skłoniła trzecia żona, Wanda, którą prawdopodobnie poecie podsunęła bezpieka, by sprawowała nad nim dyskretny nadzór i informowała władze o jego poczynaniach.
Po przełomie październikowym 1956 roku niezbyt zdecydowanie odciął się od swych utworów i zachowań w czasach stalinowskich. Pewnie był na to zbyt dumny, by potępiać poprzednie swe dokonania. Najbardziej skompromitował się poematem Słowo o Stalinie. Wstydził się tego utworu, bolał nad tym, że go napisał. Słyszałem to z jego ust, gdy uczestniczyłem w libacji wydanej na część poety wydanej przez organizatorów spotkania z Broniewskim podczas mych studiów na uniwersytecie toruńskim. Zdobył się na bardziej szczere zwierzenia, obecna na spotkaniu żona Wanda, nie zdołała mu przeszkodzić.

Mam zbiór wierszy Broniewskiego, przygotowany do druku jeszcze za życia autora - oczywiście nie ma w nim poematu o Stalinie, są natomiast wiersze socrealistyczne, wielbiące peerelowskie dokonania.
Noszę w pamięci wiersz pod tytułem O przekwitaniu:
Przekwita wszystko, przekwita,
i kwita.
Wyrasta wszystko, przerasta,
i basta.
A ja i wyrosłem, i przerosłem,
doniosłem to, co niosłem -
myślicie, że kilka łez jak kamienie? -
nie! – moje życie i moje sumienie.
Czy wiersz ten można uznać za lakoniczne podsumowanie życia poety? Czy ocalił swoje sumienie? Trudno zważyć te dobre uczynki i te niepiękne. Które przeważają?

Jerzy Żelazny


Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także - w "porcie literackim" - recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014)