Maliny

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 19 maj 2018 Drukuj E-mail

Marian L. Bednarek

Moje maliny to ja sam, w takim sensie że między ich gałęziami rozbija się moja rzeczywistość. To koniec wszelkich sensów. Słowo „Maliny” zastępuje mi Boga. To w ich buszu odbywa się moja msza. Skończyłem 61 lat. Czy to jest już starość? Nie lubię tego słowa i chyba nigdy nie polubię. A raczej na pewno. Ciało jak ciało, trzeba mu dać jeść, stęka coraz bardziej. Ale duch i umysł ciągle w niepokoju.

Czy sens malin jest dla mnie jakimś rozwiązaniem? Po wysłuchaniu wszystkich codziennych wiadomości telewizyjnych i radiowych ze świata, bardzo mnie ciągnie do malin, tak jakby tylko one istniały. Jedyna nadzieja to te maliny. Czy ja potrzebuję nadziei? Widocznie tak. Malinowego Boga potrzebuję, albo bożka. Bożek mi wystarczy, jest mniejszy i można go ogarnąć, pogadać z nim. Bóg jest dla mnie za duży, przyznam.

Skarlałem w mojej wyobraźni?, bo pozostał mi tylko krzak malin. Starcy i dziewczyny lubią maliny. Dołożyłem do kominka. Ogień tańczy. Jest piąta rano. Jeszcze ciemno. Ciemność zamieni się w poranek, ale dalej będzie ciemno. Słowa zamienią się w latarki, wszystkie zmysły zamienią się w latarki, lecz i tak będziemy chodzić i pytać. Wciąż pytać jak w ciemnościach, choć niby wokół będzie dzień.

Wracam do malin, na własny rachunek. Leśmian tak się nimi zachwycał i inni. Ale ja jakbym nie miał dokąd wracać, więc niech będą te maliny. Zacumuję w ich porcie i będę czekał na lepszą pogodę. Może gdzieś wypłynę I rozwinę moją nową flagę pytań?

To się tak dobrze mówi, literatura, zapisywanie stron, ale czy ogólny sens sensów mnie lubi? Skleciłem nowy tomik wierszy, ale na razie nie myślę o publikacji. Przygotowuje się z „Kolejką Zusowską” do występu w Horyńcu Zdroju. Prestiż festiwalu, nacisk, stresy. Czy wyjdzie? Pomału kończę obraz „Rodzinka artysty”, akryl/olej. Ale jakby to wszystko za mało. Zająć się drugim człowiekiem?

Wszelkie moje doświadczenia w tej materii kończyły się zawsze irytacją i rozczarowaniem. Jedynie 3 godziny malarstwa w tygodniu z maluchami w Zameczku są jakąś przyjemnością dla mnie. Małe czarujące gębulki, ciaprające się w tych farbach, zupełnie niewinne. Byt zamknięto-otwarty, scalony, świecący jak diament, po którym potem niechętnie muszę myć pędzle. Wypiłem kawę, ale i tak morzy mnie senność. To przygniata mnie ludzkość, nieludzkość, ponadludzkość, bezludzkość. Powieki byłej małpy Darwina są coraz cięższe. Goryl ze mnie zaplątany w maliny. Ten obraz to jedyne moje wstecznictwo, wybryk natury, bo według Darwina niektórzy mają aż 7 modyfikacji mięśni by powrócić do dawnych kształtów.

Czytam „Kryzys nauk europejskich i fenomenologia transcendentalna” Husserla. Przy pomocy wyłuszczonej mi tam radykalnej transcendentalnej samoodpowiedzialności próbuję nie usypiać, ale nie da się. Pewnie nic nie zrozumiałem. Czuję jak przygarnia mnie bożek snu. Albo coś więcej?

(16.01. 2018)

Marian L. Bednarek


Przeczytaj też inne utwory M. L. Bednarka w działach „felietony” i "proza", a także w "porcie literackim" recenzje jego książek: zbioru próz Sianoskręt (2012) – pióra Agnieszki Narloch oraz tomu wierszy Rozmowa z ptakiem (2014) – pióra Jolanty Szwarc