„Moje podróże literackie” Leszka Żulińskiego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 21 październik 2017 Drukuj E-mail

Wanda Skalska

O TYM, KTÓREMU LITERATURA NIEOBOJĘTNA

Ktoś kiedyś na pewnej imprezie poetyckiej powiedział o Leszku Żulińskim: „Tytan pracy; oby nie skończył jak 'Titanic'...” Żartobliwa uwaga wynikała, rzecz jasna, z troski o jego wyjątkową aktywność na polach literackich i wokółliterackich. Wszak objawiał się (i dotąd objawia) nie tylko jako poeta i krytyk literacki (dziś to już książek trzydzieści z okładem), ale też jako redaktor wielu pism (choćby „Tu i teraz”, „Kultura”, „Wiadomości Kulturalne” i „Literatura”). A swoją pracę zawodową kończył w TVP. Blisko pół wieku publicznej służby z piórem w garści to nie w kij dmuchał - każdy to przyzna. Lecz bez obaw: statek pisarski Leszka Żulińskiego nadal dzielnie zmierza ku swemu przeznaczeniu, często ostatnimi laty zawijając i do portu „Latarnia Morska”. I kto wie, hmm, czy aby autora już teraz nie powinno się zakopać. W Sèvres pod Paryżem. Jako wzorca pracowitości (obok istniejących tam wzorców metra i kilograma)...

Jednak skupmy się teraz nad ostatnią książką L. Żulińskiego: Moimi podróżami literackimi. Niewielka to objętościowo rzecz, a pełna smaków. Podzielona na trzy cykle: „Moje podróże literackie”, „Romanse wschodnie” i „Przekraczanie granic”. Z superkrótkiego (przez co pochwała za unikanie ględzenia i krygowania się) wstępu dowiadujemy się, że to wybór tekstów powstałych w latach 1985 – 2010. A nieco dalej pisarz stwierdza:
Ta książka powinna nosić podtytuł: varia. Tylko jej ostatnią, trzecią część, wyraziście poświęciłem literaturze. Dwie poprzednie części to po prostu moje wspominki z literackich podróży i opowiastki o ludziach pióra. Innymi słowy jest to wybór „hybrydowy”, wspomnieniowy, różnorodny... ale jednak „literackość” całości wydaje się oczywista.

Zacznijmy od części pierwszej. Oj, naszwendał się nasz autor, naperegrynował. Gdzie Go nosiło? Między innymi do Rosji (Zagorsk, Moskwa, Duszanbe), niegdysiejszej Jugosławii (Lublana, Zagrzeb, Belgrad), Włoch (Bolonia, Rzym, Wenecja), Chin (Pekin, Szanghaj), Stanów Zjednoczonych (Nowy Jork). I dodaje, sumitując się, pod koniec tej części: Nie opisałem swoich wyjazdów do Antwerpii, Baden-Baden, Bratysławy, Brukseli, Budapesztu, Hamburga, Mińska, Monachium, Norymbergii, Stuttgartu, Pragi, Wilna, Staufen - dając do zrozumienia, że być może za czas pewien wspominki wojażerskie i o te miejsca rozszerzy...

Część druga, czyli „Romase wschodnie” aż kipi od nazwisk – przywoływanych w rozmaitych kontekstach. Przez cytacje, po osobiste przygody (w tym lekturowe). Między innymi pojawiają się tu A. Drawicz (zabawna historia o tłumaczeniu mikropowieści Wykop Płatonowa), I. Newerly, Z. Domino, T. Hussak, B. Jasieński, I. Babel, W. Wysocki, L. Brik, S. Michałkow, M. Jastrun, L. Tołstoj, M. Szołochow, A. Sołżenicyn. Żal tylko, że wydawca nie zdecydował się na indeks u końca książki – bo nazwiska w całej publikacji liczyć trzeba nie w dziesiątkach, a setkach.

I część trzecia: „Przekraczanie granic”. Odmienna od dwóch poprzednich. Tu nie wspomnienia i peregrynacje grają rolę główną, a rozważania o kondycji współczesnej literatury (głównie poezji) – najogólniej rzecz ujmując. Z tytułowo akcentowanymi wątkami podrozdziałów: „Nowy paradygmat”, „Skandaliści na wagę złota”, „W głąb języka”, „Ojczyzna? Zło? Dobro?”, „Pod prąd!”, Kilka granic wstecz?”, „Przekraczanie totalne”.
Uważni czytelnicy „Latarni Morskiej” niewątpliwie odnajdą te tropy w tekstach autora publikowanych w niegdysiejszej wersji papierowej, a obecnie internetowej. Gdyż L. Żuliński, od lat współpracujący z LM, ogłaszający u nas głównie recenzje, sporo pisał o postrzeganych zjawiskach nowych – często odnoszonych do historii literatury.

Jak się czyta tę książkę? Bardzo dobrze. Głównie dzięki gawędziarskiemu stylowi, bez zadęć i wynoszenia się ponad. Owa skromność w opisie zdarzeń i rozważań potrafi przekonać. A walny w tym udział ma niewątpliwie coraz rzadziej spotykana erudycja. Bo tylko szeroki kontekst zjawisk różnych potrafi przyciągnąć do siebie wybredniejszego czytelnika (płytkość pozostawiąc wszelkiej maści przyliterackim „taplaczom” i pozorantom).

Tak brzmią ostatnie cztery zdania książki odnoszące się do jakże bogatej liryki naszych czasów: Czy mamy więc przełom totalny? Na to mi wygląda. I – co więcej – sądzę, iż on będzie trwał długo i radził sobie żywotnie w tych „nowych okolicznościach przyrody”. Choć prorokiem być trudno – meander czasów, świata i sztuki bierze często zakręty, o jakich się nawet wspomnianym już filozofom nie śniło.

Płyń zatem dalej, statku Żulińskiego, omijając rafy grzechu i literackiej pychy. Zachowując odporność na złudę pochwał. Płyń wytrwale, korzystając z niezawodnej busoli dobrego smaku oraz empatii wobec omawianych zjawisk i dzieł.

Leszek Żuliński „Moje podróże literackie”, Wydawnictwo ADAM MARSZAŁEK, Toruń 2017, str. 128

Wanda Skalska


Przeczytaj też naszym portalu (w odpowiednich działach) eseje i prozę L. Żulińskiego, a także w „porcie literackim” omówienia jego wcześniejszych książek: Chandra (2007), Ja, Faust (2008) Rymowanki (2010), Mefisto (2011), Dzieci z Hameln (2012), Totamea (2013), Poezja mojego czasu (2014), Ostatnia przeprowadzka (2014), Suche łany (2015), Rozmowa (wspólnie z Cezarym Sikorskim – 2015), Pani Puszczalska (2016)