„Widny kres” Zbigniewa Chojnowskiego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: poniedziałek, 16 październik 2017 Drukuj E-mail

Anna Krasuska

WOKÓŁ POEZJI ZBIGNIEWA CHOJNOWSKIEGO

Zaczyna się kolejny dzień, jak wczoraj, jak przedwczoraj. Świt – na granicy nocy i dnia – zasklepia minione chwile, nie leczy z nich, ale właśnie zabliźnia. Wydobywa z mroku domy, drzewa, drogę, zapewne niejedną. Utwardza (…) to, co dopiero powstanie. Pierwszym wrażeniem towarzyszącym narodzinom dnia staje się niemoc, w dodatku natarczywa, która jak intruz przyćmiewa widzenie. Co więc począć, kiedy zewsząd nawołują się nicoście? Człowiek chciałby się wtedy spełnić w roli zaklinacza dnia, bo kiedy dopada go marazm (im bardziej przy świtaniu świat się utwardza, tym bardziej rozmięka go bezsilność), kiedy w jednolitą masę rozpuszczają się imiona, twarze, pragnienia bycia razem, chciałby, oby mniej, chociaż trochę mniej bolało. Nie jest to jego jedyne pragnienie. Równie ważne (a w różnych sytuacjach – śmiem podejrzewać – dla poety może i ważniejsze) staje się dążenie do oswojenia świata za pomocą słów. Bo żeby odnaleźć się w świecie, trzeba go podejść mową, wyjęzyczyć.

Więc jakimiż słowy Zbigniew Chojnowski ten świat oswaja i przybliża czytelnikowi? Kiedy świt zabliźnia wczoraj, jaką mową chce odnotować swoją obecność, dać znać, swoje miejsce zaznaczyć w rozpoczętym dniu.
Kolejne „rozdziały” Widnego kresu, czyli Przykop, Nagi jak powietrze, List do Eurydyki, Zdjęte z podróży, Poezji trzeba, Żałoby odsłaniają nam różne widzenia mikro i makrokosmosu. Nie jest jednak moim zamiarem omówienie ich w zaproponowanej przez Autora kolejności. Korzystam z sugestii: Wyjdź na otwartą wyobraźnię i spróbuję z poetyckich metafor odczytać zaproponowaną przez Chojnowskiego opowieść o kondycji człowieka i jego miejscu w świecie.
Kim jest człowiek?
Jesteś odlanym z tajemnicy wahadłem dnia i nocy.
Czym jest jego życie?
Najkrócej można byłoby odpowiedzieć: ruchem.
Wiersz Wyjdź, otwierający pierwszy „rozdział”, zawiera jednoznacznie brzmiące wskazówki: wyjdź, idź, przechodź, ruszaj się. To nakaz, który nie podlega dyskusji, reguły życia, których nie można negocjować. Ich bezwarunkowość zdaje się być oczywista. Co jest zatem celem tego ruchu? – otwarta wyobraźnia (wyobraźnia z założenia nie jest niczym ograniczona, ale dla pewności Autor podkreśla jej główną cechę: czyni wolnym). Czy istnieje kres drogi? – nasuwa się kolejne pytanie. Idź, aż zetrzesz, zrzucisz naskórek nieważności. Co więcej, na drodze natrafisz na osypiska wydarzeń, zapewne nie wszystkie będą leśne i nie wszystkie przyjazne (o czym w innych tekstach), i będzie ci towarzyszyła świadomość upływającego czasu, kiedy będziesz mijał jego świeżo nadmarznięte ruiny. Ale nic nie powinno cię zatrzymać, bo, powtórzmy, Jesteś odlanym z tajemnicy wahadłem dnia i nocy. Tylko tyle i aż tyle. Człowiek został uwięziony między nocą a dniem, zatem w równym stopniu doświadcza świtów i zmroków (ba, skąd by wiedział o świcie, gdyby nie było mroku). Ale jego siłą, mimo swoistego zniewolenia, jest jego tajemniczość. Można go opisać, rozebrać, poddać jego życie drobiazgowej wiwisekcji, ale ani o jotę nie przybliży nas to do prawdy o nim, co najwyżej pokaże, że każda próba postawienia diagnozy jest niedoskonała. Pozostaje próbować…
Zatem Możesz.

Możesz wstać. Idź.
Czas wciąż świta.

Bądź wola Twoja
Jako Jego.
Użyta w wierszu forma gramatyczna czasownika móc wskazuje na możliwość wyboru. Możesz, nie musisz. Ale już kolejny czasownik to imperatyw. Wykorzystanie trybu rozkazującego w sposób jednoznaczny podpowiada ci, co powinieneś zrobić. Wszak czas wciąż świta. Ponadto Autor posłużył się aluzją do modlitwy – jednak On w kontekście wiersza nie musi oznaczać tylko Twórcy w wymiarze sakralnym, ale także Czas, którego upływowi człowiek podlega, jak wszystko na świecie.
Czas wciąż świta, czyli jesteś człeku zawsze na początku drogi. Jakiejś drogi. Bo wszystko i wszyscy się opierzają. Pierzasty jest pierwszy dzień lata, pierzasta trawa, jęczmień głaskany słońcem, pierzaste szyszki, chabrom oko się opierza niebiesko itd. Krajobrazie, jesteś gotowy do lotu, lecisz, choć stoisz.
Świat pozostaje w ciągłym ruchu, a codzienny świt wydobywa zeń nowy dzień i nowe drogi.
Zamiast pola ze zbożem białe wiatraki,
Skrzydła kruszą bezruch w tobie. (…)
Jaskółka kieruje się do portu
Jak to wszystko,
Co zaraz się wyniesie poza widny kres.

Nie można zastygnąć w bezruchu, jeśli jest się elementem całości. Ruch zostaje narzucony z zewnątrz. Wszystko podlega temu prawu – jest zamiast, inaczej niż można byłoby się spodziewać. Nie jest to jednak ruch, któremu brak porządku, który wprowadzałby chaos. Wręcz przeciwnie – narzuca kierunek, a jest nim tytułowy w i d n y   k r e s , do którego, jak jaskółka do portu, wszystko zdąża. I bawi się możliwościami słowa Autor. Kres oznacza wszak pewien koniec, skraj, pewien pułap możliwości, niejako automatycznie uruchamia frazeologiczny związek u kresu. Jednak Chojnowski, dociążając kres określeniem widny, odejmuje słowu ciemną stronę skojarzeń. Czyli kres nie musi być mroczny. Jest widoczny, ba, im bliżej podejdziemy, tym więcej szczegółów zobaczymy. Oksymoron wprowadza grę światła: ciemny – jasny, niewyraźny – widoczny. I mimo tego, że na razie tylko to inne dla ciebie zaraz się wyniesie poza widny kres, to za chwilę ty dla tego innego zostaniesz wyniesiony poza widny kres. Wszak reguła dotyczy wszystkiego, bez wyjątku.

Przypatrzmy się więc ludziom w drodze, zatrzymanym na Widokówce z Torunia, z miasta, gdzie można opowiadać bez końca i bez początku, jak w każdym innym: dziewczęta stoją przy białych wiadrach, wzdłuż Szosy Chełmińskiej bystry strumień odkrytych ramion, odsłoniętych nóg, ludzie starsi, jeden dziadek (…) niesie swoje niewygodne ciało, drugi…. Wszyscy na moment zostali zatrzymani w jednym kadrze. Co prawda pochód (…) twarzy trwa w ramkach milczenia, to jednak ciała mówią. A mowa ciała choć pokazuje ruch, gest, mimikę, to nie daje odpowiedzi ma pytanie, kto się przemieszcza, a kto pielgrzymuje? Nie zdradza, kto się tuła, wędruje, łazi po prostu. Opis tego ich bycia w drodze zaczął się dosyć zwyczajnie, od spojrzenia na otaczającą przestrzeń, chociaż żadnego w tych rekwizytach życia (mimo iż z natury). Ot, przy ulicy psi fryzjer, o postaciach zwierzęcych rozprawiają bajkoznawcy, jeśli mniszek lekarski, to jego żółte główki padają, jeśli kury, to ścięte przemysłowo, z obciętymi dziobami. A ludzie? – Nikt się nie czuje postacią bajki zwierzęcej. No, może nie do końca. Wszak człowieka łączy z całym towarzyszącym mu tłem fakt, że na utrwalonym obrazku wszyscy wystają równo przycięci z podpisem. O ironio.
Albo inny kadr.

Dokładna data, powiedzmy 18 października 2015 roku, dokładna godzina, powiedzmy 10.46. Godzina ta jedyna i ostateczna. Z pozoru nic się nie dzieje (chyba że pod tą datą, godziną, sekundą Autor utrwalił sobie tylko wiadome doświadczenie), ja, czytając, podążam tylko za opisem sceny: reklama, pająk na ścianie, kot na parapecie, szumią urządzenia domowe, gaśnie nieruchomy monitor. Ale ta sekunda jedyna i ostateczna stała się drobiną już nie do doświadczenia. Takich chwil tysiące mija. Mijają, mijają, mijają… Ani ich zatrzymać, ani cofnąć. Czas okazuje się doświadczeniem jednorazowym. Motyw przemijania jest chyba, obok szeroko pojętego tematu miłości, najczęściej podejmowanym tematem literackim, obecnym w literaturze od jej początków. A jak traktuje o nim Chojnowski?
Człowiek jest opisany tu i teraz, w krótkiej chwili i w ściśle określonej przestrzeni. Jakby tylko ten prawie namacalny moment czasu w konkretnym miejscu miał przekazać jedyną o nim prawdę.
Ta sekunda jedyna i ostateczna
Stała się drobiną już nie do doświadczenia.
Nie wybiera się czasu, wybiera się cząstki
Złudnie podobne do Całości.
Człowiek nie wybiera czasu, w którym żyje, zostaje w ten czas wrzucony – jakże często ważny sens tkwi w prawdach postrzeganych dawniej jako filozoficzne, a dziś banalnych, zbyt banalnych. Nie dajmy się wszakże zwieść przekonaniu, że w poezji Chojnowskiego mamy do czynienia z zatrzymaniem się na powtarzaniu utartych sformułowań. Poeta kieruje uwagę czytelnika na to, co jednak od człowieka zależy, skoro wybiera się cząstki złudnie podobne do Całości.

Rodzisz się
W tym, co zobaczyłeś,
W tym, o czym pomyślałeś,
W tym, w co wkładasz serce.
Zobaczyłeś, a nie omiotłeś wzrokiem. Pomyślałeś, ale nie były to przypadkowe, nic nieznaczące myśli. Powtórzmy: Rodzisz się w tym, w co wkładasz serce. Takich obszarów życia, dla człowieka najważniejszych, daje się rozpoznać kilka. Najbardziej oczywistym jest miłość. Autor zwraca się do niej bezpośrednio: Nie pędź, zatrzymaj się, Nieurzeczowiona Miłości i wyraża pragnienie:
Przenikaj niebem i ziemią,
Całą sobą.
Bądźmy objęci,
Ty mną, ja Tobą,
Jak najdroższym ubezpieczeniem.
Miłość przenika poza rzeczami, jest nieurzeczona, zgodnie z określeniem Poety, a więc i nie do opisania jak chociażby przedmiot, nie do uchwycenia w słowach. Bo jak opisać to, co przenika? Zostaje tylko próbować, podejrzewając, że jest się skazanym na porażkę. Bo czy da się wyjęzyczyć to, co jest tajemnicą tylko dwojga (nawet tajemnicą obrosłą w mity – Do M.). Pozostaje uciec w metaforę i widzieć w miłości na przykład najdroższe ubezpieczenie – jakiż to dowcip i lekkość języka, jakim posługuje się Chojnowski. Niektóre jego sformułowania brzmią jak aforyzmy, żeby przytoczyć ot taki: Kochając unerwiam zmysł wzajemności. Ale nie, nie. Każda chwila szczęścia, w tym i wzajemna miłość, nie jest dana raz na zawsze. Wszak czas płynie i doświadczyć możemy tylko tego, co tu i teraz. Dlatego kombinujesz (nawet w danym momencie szczęśliwy): „Mój los uformuje się sam, bez trwogi, / Bez przełamywania lodów, chlebów, oporów”. Prześledźmy ten zadufany plan na życie, zaczynając od stałych związków frazeologicznych. Nie trzeba podejmować działań, aby przezwyciężyć trudności (przełamanie lodów). Nie jest potrzebna wspólnota stołu, symbolizująca połączenie wynikające z przyjęcia podobnych wartości i wspólnej wiary (przełamanie chlebem). I wreszcie, nie jest konieczne przekonywanie, wpływanie na zmianę czyichś poglądów (przełamanie oporów). Czyżby? Czyżby były to konieczne warunki, aby zapewnić sobie spokój, aby los nie trwożył? Bynajmniej.

Życie jest przyjmowaniem ran. Nikt cię w tym
Nie zastąpi. Odznaczysz się bliznami za ból,
Opłuczą cię noce i dnie. (…)
Ciąży wór ciemności.
No tak, wyróżnisz się, ale powodem wyróżnienia nie będą zasługi lecz cierpienie. Opłuczą cię noce i dnie, czyli będzie to ablucja dosyć powierzchowna. Ciemność też trudno będzie przezwyciężyć. Jednym słowem, definicja życia – jest przyjmowaniem ran – nie napawa optymizmem.
Zatem
Może nie trzeba oczekiwać zbawienia.
Nie od nas ono zależy?
Obróć się ku pogodzie,
Bez kłów trwogi nie ma życia.
Wykorzystanie czasownika modalnego „może” zwraca uwagę na problematyczność sytuacji. Można, a więc nie trzeba, nie więzi konieczność. Dokonasz wyboru, choć i tak nie będziesz miał pewności, co do słuszności swojej decyzji. Jeno przypuszczasz, a to nie jest pewnik. Wątpliwości podkreśla wykorzystanie pytania, stawiającego człowieka w sytuacji biernego oczekiwania na to, co miałoby się zdarzyć. Więc jak postąpić? Od razu pada metaforyczna rada: Obróć się ku pogodzie (mimo że wcześniej Poeta napisał: Dobra pogoda miała być dla nas. „Miała być”, a więc… nie była). Obróć się ku pogodzie, bo bez kłów trwogi nie ma życia. Trwoga (tu wyolbrzymiona, bo dociążona metaforyką kłów, a wszak kły służą do chwytania i rozrywania pokarmu, a także do agresywnej obrony) jest pokazana jako stały element życia. Wraz z poczuciem bezpiecznego spokoju stanowi o jego pełni, jak awers i rewers, jak dobro i zło.
I tak człowiek, odlane z tajemnicy wahadło dnia i nocy, nagi jak powietrze, zabłąkany w lesie niewidoczności, przeżywa radość bycia dostrzeżonym przez prześwity miedzy drzewami czy przez półprzymknięte ślepia chmur, ale i ma świadomość, że coraz więcej przepuszcza, jakby wodę nosił sitem.
Musi zachować czujność.
Żeby…
nie zdrewniał.
Kaleko odśrodkowy, drewniejesz / Na własne życzenie. (…)
Dobywasz drętwą wiedzę, że drewno / Którym jesteś, to nie ty.

Osłupiałem
Pukasz do wnętrza, a tam drewno.
(…) stamtąd wychodzą ustami, bokiem, uszami, z pępka / Trociny (…)

Nie, nie tym razem, na razie trzymasz się świata całkiem dobrze. Kompasem jest wolność. Moment tu i teraz mija, i jak każdy za chwilę staje się wspomnieniem. A Ty? Żyjesz na skrajach wspomnień – to twój czas teraźniejszy, bo już za chwilę jeśli zechcesz, od wewnątrz zniknie szarzyzna win. Przyjmiesz, pokonasz imperatyw samotności, obojętnienia. (…) Wyjdziesz na wolność, opuści cię tautologia dni. Tak projektujesz kolejną chwilę.
Chociaż przedmioty przesuwają mnie jak jedną z rzeczy wielu, to jednak człowiek jako detal w świecie, element puzzli, jest przydatny. Zamieszkują cię istoty rzeczy, pojęcia, nieuchwycenia. Przedmioty domu potrzebują twojej wiedzy, gdzie który przebywa i do czego służy. Przydatność ocala człowieka, bo wynosi go z zaduchu miłości własnej. Wzajemna zależność narzuca rytm: świat nie może się obejść bez człowieka, człowiekowi do życia potrzebny jest świat odbierany zmysłami.

W poezji Chojnowskiego odnajdziemy bogactwo opisów przyrody. Bo czegóż tu nie ma: kule jemioły wiszą w koronach pobudzonych drzew, niebieszczą się przylaszczki, za chwile wyparte przez konwalie, prężą się nagie dębczaki, przytaczać by można długo. Ciekawe jest przy tym spojrzenie na przyrodę nie tylko w skali mikro, kiedy widać między źdźbłami traw zasłonki z pajęczyn, potem niewielkiego oddalenia – miękkie grzbiety stodół i drzew, jezioro Gim otrząsa się z resztek zimy, jak i w skali makro – po księżyc, słońce, kosmos po prostu. A że opisy przyrody są najczęściej wykorzystane funkcjonalnie (i nie tylko estetycznie), to odnajdziemy tu kosmos również jako klepsydrę, która mierzy bezmiar. Człowiek chłonie, ba – wchłania, przyrodę wszystkimi zmysłami. Wiadomo, główną rolę odgrywa wzrok – zatem eksponowane są kształty i kolory. Gdyby przyjrzeć się kolorom, da się zauważyć, że dominują błękity, w ruchu równoważą się biel i czerń, rzadko przełamane innymi barwami, np. kiedy żółcą się słoneczniki albo jesienią rudzieje rżysko, świecą płomienie brzóz. W percepcji równie ważny okazuje się słuch, zatem Poeta rejestruje głosy najczęściej pojawiających się w wierszach ptaków, dlatego obok wrzaskliwych żurawi (w żywej szarości piór), wsuwa się krakanie, ciemna klamka, kruk, sporadycznie zdarzają się trele skowronków. A inne zmysły? – pojawiają się dosyć oszczędnie. Ale mamy i słodki zapach koszonej pszenicy, i zapach bzu. Odrębne miejsce zajmuje dotyk, pozwalający na przykład… widzieć oczami duszy, jak w tejże sytuacji: Ja niewidomy – Ciebie obok nie widzę – Opuszkami wydobywam Twoją obecność.

Nie tylko światu natury poświęca Poeta uwagę. Mamy tu także rezultaty działalności człowieka, ludzkie skupiska, acz niewiele jest takich obrazów. Wspomnę tylko miasta, Mikołów, Wiedeń, Bielsko-Białą. Ale jeśli już Chojnowski zdecyduje się je opisać, to jakże smakowicie. Kiedy z wieży kościoła rozlega się mechaniczny głos dzwonu – ironicznie komentuje: Zaprawdę, futuryści wykrakali /Przemianę uczuć metafizycznych / W elektryczny prąd. Z Wiednia starannie wydobywa zderzenie czasu w przestrzeni: Bilbordy przesłaniają wejście do kościoła (czyż można krócej i trafniej? – nie sądzę). Pod ścianami popiersia i głowy czekają na ożywienie myśli, / Obok studenci leżakują na niebieskich leżakach. (…) W Muzeum Chrystus złożony na płycie grobowej / Obok roznegliżowanej piękności zasnął. Dwa światy obok. Właśnie „obok”, a nie „zamiast”. Autor nie hierarchizuje: na pierwszym planie i w tle, na pierwszym miejscu i w dalszych rzędach. Wszystko tu i teraz ma swoje racje, tłumaczy swoją obecność. Szczegóły zostały starannie dobrane, nie ma żadnego zbędnego w „rysopisie” miasta. Po prostu – mistrzowskie operowanie skrótem. Kiedy czytamy wiersz, widzimy kilka ruchów pędzla utrwalających dokładnie to, co miało być: ta gra świateł, ta tonacja, żadnej zbędnej kreski, plamy zakłócającej, żadnego zgrzytu, nikt nie wdarł się do obrazu niepostrzeżenie.
Wiersz W przejściu mogłabym potraktować jako metaforyczne podsumowanie (czy nie nazbyt kokieteryjne w porównaniu ze znakomitym poziomem tekstów) próby wyjęzyczenia doświadczania świata.
… to człowiek na skrzyżowaniu w krążku słońca drży
(…) Jestem tu i gdzie indziej,
W tym i tamtym, wzięty w ciało, wyobraźnię,
W to, co widzę, w osobistą niewiedzę, w znieczulenie.
Podziękowania, wdzięczność cisną się niedosłyszącemu niemowie,
Przyszły do obcego języka, którego się nie nauczy.

W tej poezji Chojnowskiego jesteś bogaty w widoki. Pozostaje ci tylko trwanie w zachwycie.
(…) Wszelka obecność wokół i dalej / Nazywa ciebie. Wreszcie widzisz, / Że masz swój świat. / Jesteś sam i nie sam.
A jak w wykreowanym przez Poetę świecie możliwa jest utopia?
W świecie, którego nie ma, / (…) Włos z głowy nikomu nie spada.
Świat, którego nie ma, / Uszczęśliwia rozanielonych / Tak bardzo, że nie można bardziej, (…)
W świecie, którego nie ma, / Nikt w nic nie wierzy. / Nastaje święty spokój diabła wart.
Autor trzykrotnie podkreśla, że mowa o świecie nieistniejącym. Tworzy obrazek świata doskonałego, hiperbolizację szczęścia. Ale… na koniec wylewa kubeł zimnej wody, abyś się czytelniku zanadto nie rozmarzył. Co prawda nastaje święty spokój, ale jest on diabła wart. Okazuje się, że kiedy życie nie przysparza człowiekowi kłopotów, nic go nie niepokoi, to zaczyna się… problem. Bo człowiek w gruncie rzeczy nie oczekuje świętego spokoju. Dlaczego? Kusi go niespełnienie!
Niespełnienie jest piękne, wciąż się waha.
Ratuje przed błahością dnia.
To, co się zakończyć nie może,
Opowiada swoją historię, by nasza pora nie była czcza.
Dopełnienie, doskonałość, skończenie nie są ludzkie w żadnym wymiarze, i duchowym, i estetycznym. Co prawda niedoskonały człowiek marzy o doskonałym świecie, ale gdyby się w nim znalazł, nie umiałby żyć. Z jednej strony złorzeczy, że jedynie smugi na tym padole po czarach i rozczarowaniach. Z drugiej – ma świadomość zabójczego spełnienia / spełnienia się.
Najlepszym w jego sytuacji rozwiązaniem staje się ciągłe pozostawanie w drodze. Kiedy niczego nie powstrzymujesz, przechwytujesz / Przelotne i nagie konfiguracje powietrza i ziemi / Rozbierane z sensu i do snu. Kiedy Samotnicy przygotowują / Nadchodzących / Do nieznanego.

Ostatnim etapem życiowej drogi jest śmierć (wpisana w życie), poprzedzona zwijaniem się pamięci. W kończącym zbiór Lamencie – trwa wydrążanie z przeznaczenia. / Jesteś do niczego / Niepotrzebny. // W tobie prześwit / Na rajski przebyt i nieistnienie / Bez miary // Co dalej?

Osobną część tomu stanowi „rozdział” Żałoby. Zgromadzone tu wiersze nawiązują – bezpośrednio bądź pośrednio – do tematu śmierci, odchodzenia. Są poświęcone pamięci zmarłych (np. ks. Jana Twardowskiego, Tadeusza Różewicza, Erwina Kruka), metaforycznie przypominają o odchodzeniu, nawiązując do utrwalonych w naszej kulturze treści, a przykładem może być dopisanie kolejnego trenu (Tren XXI) do cyklu sprzed ponad czterech wieków czy „przypomnienie” (Przy-/Pomnienie się Norwida). Teksty zakotwiczone w przywołaniu konkretnych osób (nie tylko nieżyjących) znajdują się w całym zbiorze. To obszerna lista, zważywszy, że dotyczy tomu złożonego tylko z 51 wierszy i jednego opowiadania wierszem (oczywiście najwięcej przywołań znajduje się w opowiadaniu 24 kwietnia 2014 roku, ten tekst jest, według mnie, zgrzytem w kompozycji całości, jakby nie spod tego pióra). Lista obejmuje zarówno osoby znane, których nazwiska utrwaliły się (utrwalają się) w literaturze, szerzej – w kulturze czy historii, jak i osoby „prywatne”, w jakiś sposób związane z Autorem. W zbiorze osób są też postaci anonimowe, jak ciemnoskórzy imigranci czy wiedenka Anna. Niewątpliwie każdy, wymieniony poniżej w porządku alfabetycznym, znalazł się w wierszu nie przez przypadek. A oto oni: wiedenka Anna, Marek Barański – redaktor „Gazety Olsztyńskiej”, Sławek Buryła – Dyrektor Instytutu Filologii Polskiej, Józef Czechowicz, Przemysław (Przemek) Chojnowski (jego dzieci: Julianek i Marysia, żona i teściowa z Siedlisk), Jola Doschek, Bohdan Dyakowski, Eurydyka, Franciszek Józef, futuryści, Marcin Gerss, córeczka pięcioletnia Helenka, Hildegarda z Bingen, ciemnoskórzy imigranci, Iwaszkiewicz, Jan Paweł II, Zdzisław Jaskuła, Janusz K., Piotr Kędziora, Marzanna Bogumiła Kielar, Theodor Körner, Erwin Kruk, Krzysztof (Krzysiek) Kuczkowski, M., Witold Malesa, Kazimierz Malewicz, Małgosia – Żona Poety, Maria Teresa, Elżbieta Michałowska, Adam Mickiewicz, Miłosz, Mozart, Cyprian Kamil Norwid, Ewelina Piotrowska, poeci z krainy Nord, pani rektor, wykładowcy uniwersytetu, Tadeusz Różewicz, Sisi, Krzysiek Siwczyk, Stefania Skwarczyńska, Eugeniusz Tkaczyn-Dycki, ks. Jan Twardowski, Trzaskowie, Trześniewski, uczniowie z Gimnazjum nr 4 w Olsztynie, Rafał Wojaczek, Alois Woldan, Szymon Żuchowski.
Konkretne osoby, jak konkretne miejsca (np. przed stanicą wodną Bieńki) czy daty (np. ogólne: 1986, czy szczegółowe: 24 kwietnia 2014) służą zapewne, jak w innych tekstach literackich, uwiarygodnieniu opisywanych sytuacji, upamiętnieniu i … inne intencje niech będą już tylko tajemnicą Autora.

Gdyby Poety coś nie zainteresowało, nie zastanowiło, nie byłoby wiersza. Wszyscy patrzą na jakieś miejsce, a tylko on widzi. Dostrzega to, co innym umyka. Jaka jest zatem recepta na tworzenie i na odbiór poezji? Ot, prosta:
Poezji trzeba coś dać. / Najlepiej coś bezcennego. / Twoje skupienie, Twój czas.
Poezji trzeba wiary, / Najlepiej takiej, która dobrze widzi, /Patrzy nie tylko swojego.
O poezji trzeba coś powiedzieć, / Najlepiej coś niezyskownego (…)
A jeśli z poezją chodzić, to po ścieżkach niezadeptanych.
A jeśli poezję nakarmić, napoić lub poezją się nakarmić, napoić – to najlepiej wykorzystać nieprzetworzone jedzenie, wodę żywą.
Tak, proste, ale dla Poety, którym jest Zbigniew Chojnowski.

Lubię przemyślaną poezję, w której słowa skrojono na miarę, nie ma wysilonej pogoni za „nową formą”, cokolwiek to znaczy. Bo dla mnie, jako czytelnika, zawsze broni się prostota (nie prostactwo), mówiąc precyzyjniej: wyrafinowana prostota. Nie wiadomo, jak długo Autor „szukał słów, aby wydały się lekkie”, ale efekt jest znakomity (gdyby pominąć opowiadanie wierszem).
Miałam problem z napisaniem tego tekstu (recenzji?), bo od czego zacząć, jeśli prawie każdy wiersz może być punktem wyjścia do rozważań, gdyż… szczegół jest pretekstem do uogólnienia, a uogólnienie znajduje potwierdzenie w szczegółach. Ale stało się, wzięłam tomik do ręki –
tomik bardzo ładnie wydany (Biblioteka Poezji / Biblioteka „Toposu”, T. 142), brak korektorskich uchybień, dobry papier, ładna, dobrze dobrana do zawartości skrzydlata okładka
– i właśnie skończyłam pisać.
Co powiedzieć na koniec? – Dziękuję.

Zbigniew Chojnowski „Widny kres”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2017, str. 80

Anna Krasuska


Przeczytaj też w ‘porcie literackim’ recenzję zbioru Z. Chojnowskiego Bliźniego, swego (2012) autorstwa Jolanty Szwarc