Zbigniew Chojnowski „Bliźniego, swego”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2012, str. 56

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 19 maj 2012 Opublikowano: sobota, 19 maj 2012

Od – do i nie inaczej

Stosunkowo rzadko trafiają się wiersze takie, jak te Zbigniewa Chojnowskiego zawarte w tomie Bliźniego, swego. Jakoś człowiek zaczyna się lepiej czuć, kiedy odkrywa, że kogoś też męczy chęć zrozumienia siebie, bliźniego i otaczającego świata, w który zostaliśmy przecież wrzuceni. Nikt nas nie pytał, czy chcemy zaistnieć, czy nie w świecie do- lub nie do zaakceptowania. Najbliższe otoczenie stworzyło warunki zwykłe, normalne. Kolejny dzień dodawał do siebie podobne dni.

Na ogół ciekawość wypycha daleko, może nawet nie tak bardzo, ale gdy  z domu żałoby wychodzi Bąkowski, / Poorany na obraz pól za stodołami, to okazuje się, że  nie poznaje, że byłem stąd i idę wciąż, Chłopiec mały, drogą wybrukowaną marzeniami. / Czas rzeźbi mnie na podobieństwo obcego, zakłócam / Tutejszy rytm, wyszedłem z niewłaściwego wyjścia. Bąkowski nie poznał. Głupio, gdy wraca się do siebie, ale czuje już jak nie u siebie. Kiedyś mija codzienność i błogostan bezpiecznego rytmu, zaczyna się rozglądanie, zaglądanie. Człowiek zaczyna zadawać sam sobie pytania o sens istnienia, rozpoznawać istotę swojego bycia. Był nie był / co za różnica. Czy tak jest rzeczywiście? Jak żyć? To pytanie retoryczne. Nie ma recepty na dobre życie. Każdy z nas jest osobny i niepowtarzalny, trudno być kserokopią cudzego istnienia. Zatem przez całe świadome życie musimy sami się z nim zmagać.

Póki co, obchodzi nas wiele drobnych i mniej drobnych spraw. Zawraca mi głowę celowość / Chmur i dróg, roślin i barw. / Wszystko w drżeniu jakby coś lepszego / Miało się spełnić, wadząc nicości; / Ktoś ją wymyślił z lenistwa / Lub żeby usprawiedliwić wrażenie, / Że nic tu po nas. Jest myśl, no to wymyślają: nicość, ustroje wiekuistej szczęśliwości społecznej, utopie i antyutopie. Budzą w nas poranne lęki przed dniem, który nie wiadomo co przyniesie. Staramy się zapanować nad każdą sytuacją. Ukoić nerwy, opanować nastroje. Wmawiamy sobie, że tylko spokój nas uratuje, ale zegar odmierzający czas napawa trwogą przed śmiercią, która nieuchronnie sięgnie po każdego. Nie wiadomo kiedy i co runie jak hala w Katowicach. Dokąd gołębie odlecą z dziobkami w rdzy? / One jak milczenie, a uratowany łka / Nad sobą, bo byłby przywalony na wieczność, / A wydobył się na czas. Nadsłuchiwać teraz będzie, kiedy wybije jego godzina. Przypadek sprawić może, że zaśnie i przegapi moment najważniejszy.
Śmierć działa różnie. Czasami jak złodziej zakradnie się nocą do mieszkania i zabierze to, co było podobno najcenniejsze albo zejdzie w ciągu dnia po promieniu, kiedy już będziemy mieli dosyć kłaniania się wschodzącemu słońcu. Nieuchronna, dostojna, może trochę za bardzo koścista; jeśli musi, niech zabiera. Nie przeszkadzajmy jej. Nie zatrzymujmy odchodzącego, bo jak żyć nieżyciem w przedłużonej przez rurkę agonii? Sztuczne utrzymywanie przy życiu, uporczywe przeciąganie liny i tak skończy się fiaskiem. Czasami trzeba podejmować trudne decyzje. Wyjść z siebie i stanąć obok. Zobaczyć drugiego człowieka. Bo jeśli kochać to tylko indywidualnie. Kto widzi ludzi, / Jakby to była masa, miazga, monitor, / Mieszka w ciasnocie. – słusznie zauważa poeta.

Oddając w ręce czytelników garść poezji, posiał ziarno, które pęcznieje, kiełkuje, rozrasta się w drzewo wiadomości złego i dobrego. Wyciągam ręce, żeby zerwać owoc, a gałęzie unoszą się w górę. Nie mogę dosięgnąć, mimo że noszę w sobie spuściznę wielu pokoleń. Pokarm ożywczy i zatruty. Nie mogę skutecznie oddzielić dobra od zła. Jedno i drugie siedzi w człowieku, pobudzając do nieustannych zmagań. Póki żyjemy, jest świat i są miejsca takie jak rozwidnienie Augustowa, gdzie możesz / Się zatrzymać i nie walczyć o oddech, / Lecz oddychać. Nabrać siły. Choć przez chwilę zauroczyć się pięknem i przestać myśleć o znikomości istnienia, choć „memento mori” przypomni ptak niosący do gniazda owada dla młodych. Zaraz myśl zaczyna się splatać z łańcuchem pokarmowym, szukać miejsca, w którym nikt nikogo nie pożera i czasu bez czasu. Kiedy dojdzie się do ściany, każdego ciekawi, co za nią. Poszarpana modlitwa idzie jak po grudzie / Do niebieskiego ucha. i  Trafia cię szlag, że żyjesz na darmo nie za darmo.

Autor wyznaje w wierszu „Moja Nadzieja” – Nie potrafię nie wierzyć w Niego. Stworzył / Kwanty, ciała niebieskie, trwogę /.../ Nie odchodzę od wiary, choć mnie porzuciła. Reklamy, reklamy, wszystko i wszystkich można kupić. Dobrobyt sprzyja śmietnikom. Czy ktoś może wie, ile kosztuje wiara w czasie, gdy na piwiarnie sprzedaje się kościoły (oczywiście po desakralizacji), w których para słodko uśmiechniętych katolików / Prosi o zdjęcie w miejscu ogołoconym z ołtarza. Gdy wyświęcone ciała nie zawsze dają świadectwo Prawdzie i nie wiadomo na ilu dokumentach i towarach podrobiono podpis Boga.
Jednak kiedy spojrzy się „Ze Świętej Lipki”, to czuć, że zaraz / Siwa sieć spadnie na ławicę nocy i prosić będziemy – Przyjdź, mimo że to ja do Ciebie / Przychodzić powinienem /…/ Nakarm tym, co żywi śmiertelne, nieśmiertelne, / Wywietrz z lęków przed pragnieniem, czynieniem dobra.

Jeszcze czas. Taką mamy nadzieję. „Widok przez szybę wagonu pod Kowalewem” nie zachęca do powtarzania słów Fausta, a wiadomo, co one znaczyły. Dlatego poeta kończy wiersz – Chwilo, / Nie trwaj wiecznie! Przemijajcie widoki, noce, dni, byśmy mieli czas na poznanie siebie i świata. Świata i siebie. Tak bez końca i bez skutku. Może zbliżymy się choć trochę do celu poszukiwań.
Jakoś człowiek się zaczyna lepiej czuć, kiedy odkrywa, że kogoś też męczy chęć zrozumienia siebie, bliźniego i otaczającego świata, i że ten bliźni – poeta daje mu 45 pięknych powodów do zamyślenia.

Zamyśliłam się, dlatego nie napiszę już więcej o egzystencjalistycznych nutach przenikających całą poetycką książkę Zbigniewa Chojnowskiego, o harmonii formy i treści, która sprawia, że chce się te wiersze przeżywać, przeżuwać jeszcze i jeszcze, o ciekawych grach językowych, o…

Zbigniew Chojnowski „Bliźniego, swego”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2012, str. 56

Jolanta Szwarc