Tadeusz Chabrowski "Skrawki białego habitu", Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2010, str. 172

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 09 październik 2010 Opublikowano: sobota, 09 październik 2010

Tadeusz Chabrowski - (rocznik 1934, ur. w Złotym Potoku) był paulinem na Jasnej Górze. W 1967 wystąpił z zakonu, przedtem wyjeżdżając do Doyleston (USA), gdzie uczestniczył w powstawaniu sanktuarium znanego pod nazwą Amerykańska Częstochowa. Studiował m. in. w Dublinie, Filadelfii, Londynie i Nowym Jorku, aktywnie uczestnicząc w życiu amerykańskiej Polonii. Do dziś przebywa na emigracji. Opublikował kilkanaście zbiorów wierszy, debiutując tomikiem Madonny (Londyn 1964). Skrawki białego habitu to - jak podaje wydawca na okładce - debiut powieściowy autora. Tyle, że... nie jest to powieść.

Mówię teraz o stronie formalnej i atrybutach przypisanych temu gatunkowi. Tom prozy T. Chabrowskiego określić można raczej mianem fabularyzowanego diariusza - z elementami epistolografii. Choć, prawdę mówiąc, współczesna formuła powieści jest tak pojemna, że wiele da się w niej umieścić. Poza tym, cóż za znaczenie: powieść czy nie powieść. Ważne, iż utwór ten dobrze się czyta: jest strawny językowo (co dziś takie częste nie jest) i zawiera ciekawe - dla niektórych wręcz egzotyczne - treści.
Komu zawartość książki może wydać się egzotyczna? Najszybciej niewierzącym i ateistom, którzy o sferę sacrum tylko się ocierają.
Już śpieszę rzecz wyłuszczyć, zaczynając od przedstawienia głównego bohatera, a jednocześnie narratora wiedzionej opowieści.
Jest nim szesnastoletni Marcin, syn bogobojnych rodziców - Ewy i Edmunda Kołaczów. Chłopak nie wyróżniający się niczym nadzwyczajnym - chodzi do szkoły jak inni, razem z kolegami kopie piłkę, jako ministrant służy do mszy. I oto któregoś lata postanawia wstąpić do zakonu paulinów, gdzie wstępne formowanie w nowicjacie trwa rok. Taki też przedział czasu obejmuje książka: od sierpnia jednego, do sierpnia następnego roku.
Zakon paulinów (a niepotocznie: Zakon Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika) - przypomnijmy - powstał w XIII w.  i  umieścić go można w rodzinie zakonów kontemplacyjnych (pośród których spotkamy cystersów, kamedułów i trapistów). To zgromadzenie o dosyć surowych regułach, które obok kontemplacji i modlitwy mocno akcentuje pokutę.
Nasz Marcin, krótko po przekroczeniu progu nowicjatu, otrzymuje nowe - zakonne imię. Teraz jest Modestem (Modestus - z łac. ktoś skromny, nieśmiały, nie wynoszący nad innych). I jak patron jego imienia stara się żyć.
Lecz jak żyć w nowym zupełnie świecie, gdy w głowie jeszcze świat stary? Poza tym grają zmysły, młodzieńcza witalność chce robić swoje, a system wartości słabo ugruntowany?
O tym właśnie jest ta książka - ułożona z datowanych zapisków. O próbie realizacji szlachetnego marzenia, o dniach szarych i myślach wzniosłych, o potykaniu się o pokusy. Zanurzony w nieznanej dotąd rzeczywistości Modest ma świadomość tego, że łatwo być nie może. Sił dodają mu listy (do i od) rodziny, krewnych, kolegów, znajomych księży i byłej katechetki. Również w (po omacku) pogłębianej wierze znajduje wsparcie. Zdaje się być typem ciekawskiego poszukiwacza. Swoją nikłą wiedzę, nie zaniedbując modlitw i zajęć, stara się nadrobić lekturami. Czyta Żywoty świętych ks. Piotra Skargi, Filoteę, czyli wprowadzenie do życia pobożnego św. Franciszka Salezego, Dzieje duszy św. Teresy, Dzienniczek siostry Faustyny. Jego głód poznania jest wielki. Być może - jak sądzi - będą przed nim studia, na co z góry się cieszy.
Jest bystrym obserwatorem, umysł ma giętki, empatii też mu nie brakuje. Świadczą o tym notatki tyczące jego współtowarzyszy w celi, a także opis relacji rodzinnych i cytaty z pochłanianych ksiąg. Z zapisków dowiadujemy się również o rytmie dnia kandydatów na zakonników; o ich pracy, co jedzą, o czym rozmawiają w czasie wolnym od modlitw i zajęć.
Modest nie stroni od postu i umartwiania ciała (biczowanie). Stara się unikać złych emocji, wyobrażeń wiodących na manowce. Bo - jak czytamy w jednej z notatek - dla mnichów dbających o doskonałość wewnętrzną pokusa zanurzenia się w strumieniu myśli nieczystych jest bardzo duża. Jednak dręczą go niezrozumiałe sny, zdarza się zastój duchowy, a nawet zwątpienie.
Może w tym wszystkim nie ma wielkich mąk duchowych, pytań teologicznie i moralnie fundamentalnych (bo niby skąd u nastolatka), jednak rozterki Modesta budzą w czytelniku autentyczną sympatię. Zwłaszcza wobec jego szczerości i siły pragnienia.
A w miarę lektury tej książki zaczyna w nas rosnąć niepokój. Jakby zbyt "gładko" (choć wiemy, że tak gładko nie) wszystko się toczyło...
I rzeczywiście. Pod koniec nowicjatu nadciąga uderzenie. Po ludzku bolesne, ożywiające sprzeciw.
Diagnoza lekarska nie pozostawia złudzeń: w głowie Modesta pojawił się śmiercionośny guz...

Jak wobec jednostkowej traumy zachowa się nasz młodociany bohater? Czy świat zawalił mu się na głowę? I co w obliczu tego z kompasem wiary? Tego chcielibyśmy się dowiedzieć. Lecz diariusz urywa się i nasza wiedza o tym też. Choć - jak się wydaje - właśnie to byłoby najciekawsze: owe zmagania wewnętrzne wobec nieuchronnego i uświadomionego końca.
Cóż, trzeba się zadowolić posłowiem autora, który ujawnia pewne fakty z Modestem związane. Zyskujemy też orientację na czym zabieg literacki tej książki się opiera.

Wanda Skalska