Elżbieta Niedźwiadek "Stolemowe skarby", Stowarzyszenie Kołobrzeskich Poetów i Wydawnictwo PASADENA, Kołobrzeg 2007, str. 64

Kategoria: port literacki Opublikowano: poniedziałek, 15 marzec 2010 Drukuj E-mail


Wanda Skalska

Ma szczęście region środkowopomorski do swoich legend i baśni. A też do autorów je tworzących. Kilka książek o tej tematyce wydał onegdaj koszaliński pisarz Gracjan Bojar-Fijałkowski, niedawno opublikował Jerzy Żelazny z Polanowa (wspominałam o tym w jednym z poprzednich „Portów literackich”), teraz ujrzała światło dzienne publikacja kołobrzeskiej autorki – Elżbiety Niedźwiadek.
Legendy i baśnie to specyficzna forma literacka, dosyć rzadko uprawiana. Mówię tu o pisarzach współcześnie żyjących. Temat niby wdzięczny, w końcu potencjalnych odbiorców, zwłaszcza w wieku młodszym, nadal nie brakuje. Jednak mentalność i uposażenie lekturowe doczesnego odbiorcy mocno się zmieniły. To nie czytelnik wychowany na Rejmoncie i Kraszewskim. Dziś, mimo zbliżonej wyobraźni, używa się innego języka. I tu właśnie jest trudność największa dla tworzących baśnie nowe.
Bo przecież konwencja baśni niejako wymusza określoną kadencję, wymusza charakter przypowieściowy. Jak zatem, nie gubiąc istoty rzeczy, poradzić sobie z językiem? Jak daleko można posunąć się na przykład ze stylizacją na archaizm? To prawdziwe pole minowe dla świadomego swej pracy twórcy. Nawet najlepiej napisany – od strony struktury, zawartości i przesłania – tekst może „wylecieć w powietrze” przez język właśnie. Czasem za staromodny, zbyt przeszkadzający w lekturze.
Tak jest właśnie ze zbiorem baśni Elżbiety Niedźwiadek „Stolemowe skarby”. Zbiór zawiera dwanaście opowieści, które łączy środkowopomorski region. Dużo tu morza, rybaków, mew, muszelek, słonorośli – każdy szczegół składa się na niepowtarzalną nadbałtycką atmosferę. To mocna strona książki. Podobnie jest z nawiązaniami do wcześniej istniejących legend. Także nie przeszkadza antropomorfizacja i animizacja. To zabiegi dla tej formy uprawnione. Jak i czarno-białe postawy moralne bohaterów. Zły zawsze źle skończyć musi, dobremu ma lepiej się wieść. A towarzysząca temu rzesza „nieludzkich” figur (skrzaty, wiedźmy, duszki), czyli personifikacja ludzkich lęków i marzeń, tylko dopełnia obrazu.
Również dobra wrażenie sprawia konstrukcja opowieści, rozłożenie dramaturgicznych akcentów.
Lecz, niestety, budzi opór język. Trochę anachroniczny, frazeologicznie chybotliwy, momentami jakby żywcem wyrwany z dziewiętnastowiecznych sztambuchów.
Do tego dochodzi maniera sentymentalizmu. Zdarzające się „przesłodzenia” zniechęcają i doprawdy, trzeba nieraz dużego czytelniczego samozaparcia, by brnąć w lekturze dalej.
Suma wrażeń po lekturze jest mieszana. Gdyby z językiem i  przerostami sentymentalizmu coś zrobić, byłaby w swej kategorii całkiem niezła rzecz.


Latarnia Morska 3 (7) 2007