Tupię

Kategoria: felietony Opublikowano: wtorek, 20 październik 2015 Drukuj E-mail


Magdalena Tarasiuk

Nigdy nie byłam fanatyczką, na przykład polityczną. Fantazym był i jest mi obcy w jakiejkolwiek postaci właściwie od dzieciństwa. Słuchałam baśni, których nie lubiłam, aby z radością wrócić do Mary Poppins czy Fizi Pończoszanki czytanej przez Mariannę po raz siedemnasty. Baśnie były mi odległe z ich abstrakcją i niewiarygodnością, w przeciwieństwie do przygód dziewczynek i chłopców, choć chłopców mniej, z którymi się utożsamiałam. Księżniczki – dość nieosiągalne, książęta na białych koniach – tym bardziej.

Tak się kształtowało moje poczucie realizmu i pragmatyczna tożsamość.

Jan nie wierzy do tej pory, jak można było żyć bez marzeń. Nie wierzy również, że nigdy nie byłam nieszczęśliwie zakochana. Ale chyba to właśnie pragmatyzm nabyty w dzieciństwie chronił mnie przed utratą energii na z góry przegrane „projekty”.

W dorosłej młodości poszukiwałam. Rzucało mnie od gorącej religijności przez krzykliwą solidarność z „Solidarnością” do anarchistycznej negacji wszystkiego. Nie mogłam niestety negować  konieczności wykarmienia dziecka (rocznik’82) – dla przypomnienia – kartki na wszystko i ocet, tylko ocet w sklepach! Dzięki pomocy rodziny ze wsi – przetrwaliśmy, a dziecko wyrosło piękne i mądre.

W tym czasie objawił się mój jedyny fanatyzm, a właściwie fundamentalizm rodzicielski. Nie udało mi się ustrzec córki przed zranieniem jej dziecięcych uczuć, ale zmusiłam przedszkolankę do przeproszenia mojej małej, wtedy Czterolatki za sprofanowanie jej pracy plastycznej, w którą bezmyślna opiekunka zawinęła kawałek ryby z przedszkolnej stołówki. Pani Celina patrzyła na mnie z bezmiernym zdziwieniem pomieszanym z nienawiścią.

Po cichym „przepraszam” dodała: takiego złośliwego rocznika dzieci jeszcze nie mieliśmy, ale co się dziwić, jak matki w ciąży latały na demonstracje i ulotki pod spódnicą nosiły!”

Z drugim dzieckiem (’93) było łatwiej – sklepy zapełniły towary pierwszej, drugiej, trzeciej i dziesiątej potrzeby. Ulotki wyciągało się ze skrzynki pocztowej i dotyczyły czegoś zupełnie innego.

Opowieści o pustych półkach, kartkach na buty i czekaniu piętnaście lat na przydział  telefonu stacjonarnego graniczyły z bajkami o żelaznym wilku. Tamte doświadczenia, nieodległe tak bardzo, przekraczały bowiem wszelkie wyobrażenia, nie były porównywalne z czymkolwiek innym, co działo się w dekadzie lat dziewięćdziesiątych.

Wolność zastana nie smakuje tak, jak wywalczona, zdobyta.

Zasługi w zdobywaniu wolności bolą chorą ambicję , jeśli nie miało się w nich udziału. Należy zatem zdobyć lepszą wolność, wolność jedynie słuszną, alternatywną. „Ulepszyć” to, co jest dobre, udane, wywalczone. Zniszczyć, aby „nasza” wolność była nowa, czysta, nieskalana. Przydałoby się totalne zresetowanie pamięci. Tylko te podłe matki z lat osiemdziesiątych przekazują pamięć dalej i dalej. A ojcowie zapuszczają ostentacyjnie brody, by przypomnieć modę internowanych.

Za chwilę trzeba podjąć decyzję. Nie spartaczę tego, bo tak jak poprzednio, pięć miesięcy temu – nie wierzę w księcia na białym koniu. Ważne, bym mogła kiedyś spojrzeć w oczy własnym dzieciom i wnukom.

Ksenofobie wyłażą ze wszystkich kątów, smród faszyzmu – własnego, narodowego, może zaskoczyć tych, co go nie znają lub nie pamiętają i zdewastować poczucie smaku i węchu; spowodować odruch wymiotny. Niełatwo będzie żyć z nieustającymi mdłościami.

Mam nadzieję, że nie wrócą czasy ukrywania domowych zbiorów bibliotecznych oraz takiego pisania, które może sprowokować palenie klawiatur i łamanie piór.

Przed połamaniem palców.

Magdalena Tarasiuk

 

Przeczytaj też w dziale „proza” opowiadania M. Tarasiuk, a także  w "porcie literackim" omówienia jej książek: Tara (2011) autorstwa Wandy Skalskiej oraz I nie mów do mnie Dżordżyk (2014) pióra Jolanty Szwarc