Miłosz Waligórski „Kto to widział”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2016, str. 136

Category: port literacki Created: Monday, 26 September 2016 Published: Monday, 26 September 2016


Irmina Kosmala

DRESZCZE EGZYSTENCJI

ludzi nie ma / tylko chmury suną po niebie /
rzeki płyną góry / stoją i falują morza / jeziora / tylko /
ludzi nie ma / kto to widział / kto to widział

Miłosz Waligórski

Trzeba to już sobie na wstępie powiedzieć – śmiało i bez kokieterii: dzięki wydawnictwu Forma czytelnik dostaje do ręki kunsztownie napisaną, wysmakowaną stylistycznie prozę poetycką, której bohaterem zdecydowanie jest Język – przez duże „J”. Nie powinno nas to jednak zbytnio dziwić, bowiem autorem Kto to widział jest poeta, autor 32 śladów ku.

A jednak - nie tyle dziwi, co zachwyca ów Język, łaszący się do pisarza o to, by stworzył całkiem nowy styl w literaturze, powołał do życia prozę idiomatyczną, nadającą oryginalny ton niewyrażonemu dotąd słowu.

W skład tego niezwykłego zbioru wchodzi dwanaście mini-traktatów poetyckich, w których zaraz po Języku, bohaterem jest miasto w północnej Serbii, Nowy Sad. Trzecim natomiast – przynajmniej dla mnie – jest Rozpad.

Dla udowodnienia powyższych tez, przyjrzyjmy się tytułowemu, najdłuższemu opowiadaniu, „Kto to widział”.

Stuletni bohater, profesor literatury – Sava Uko – „tropiciel znaków bezbolesnego końca świata” odbywa podróż z Nowego Sadu do Budapesztu. Trasa z Serbii na Węgry powinna mu zająć blisko sześć godzin, pociąg ma bowiem do pokonania około trzystu kilometrów, jadąc niespiesznie pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Profesor ma zatem dużo czasu, by kontemplować piękno znikającego pomału krajobrazu. Ochoczo spogląda więc za okno, gdzie „linia horyzontu niczym blizna zasklepiła świat” i w owym heraklitejskim pejzażu odnajduje swój parmenidejski byt. Myśli: „jestem oceanem, górą jestem niewzruszoną”.

Ów wniosek, jeden z wielu przeciwieństw, które w sobie łączy, wprawia go w spokojny, refleksyjny nastrój. Jednak w chwilę potem jego uśmiech tężeje. Udręką bowiem dla jego szlachetnego oka jest nie tyle zmienność krajobrazu, ile jego rozpad. Osuwisko w grząską zgniliznę i bezwstyd. Widok kopulujących psów, obściskującej się pary, gnijącego ochrowego budynku, cała ta „ospa ziemi” – liszaj na tkance doskonałości – powodują, że teza Dostojewskiego o tym, iż to piękno ma zbawić (ocalić) świat, staje się wątpliwą. Natura i kultura bowiem potrafią stanąć w okrutnej opozycji do estetyki.

Na szczęście pociąg przyspiesza i widoki za oknem oraz ludzie rzedną jak poranna mgła. Z kolei dosiadający się na stacji pasażerowie absorbują ponownie uwagę bohatera; powodują, że dzięki skojarzeniom z przedmiotami, które posiadają – ot, choćby zwykła broszka – przywołują wspomnienia ludzi, którzy odeszli czy zostali zamordowani przez Niemców. Na sztalugach wspomnień rozwiesza zatem wzruszające obrazy młodej rewolucjonistki, ginącej za szlachetne, acz niezrozumiałe dla niego idee, czy swojego przyjaciela-artysty, niepogodzonego z faktem, że jego sztuka zaciemnia obraz rzeczywistości, zaprzeczając apriorycznej tezie o byciu lustrem.

Stuletni Sava Uko snuje również ciekawe refleksje dotyczące filozofii czasu i przemijania. Według niego podróż polega na zawieszeniu w czasie, na trwaniu w „bezczasie”. W jego przekonaniu czas i przestrzeń wiodą żywoty równoległe, pozostając w ciągłej opozycji do siebie, nigdy nie mogąc się spotkać. Kiedy natomiast pociąg staje, krajobraz zastyga, a czas podąża swym torem dalej. Dlatego tak ważny dla niego jest nieustanny ruch, motor napędowy życia. Podczas postojów czuje, że umiera, przemija, „bo strumień krajobrazu nie uśmierzał bólu przemijania”.

Po doświadczeniach niepojętej utraty najbliżej mu z osób, przywołuje w pamięci swój wiersz o śmierci. W palimpseście tym apostołował do przespania jej. „Wiersz oszukuje czas”, konstatuje bohater. Dobry wiersz – na pewno mu zaprzecza.

Następna stacja i dalsze rozważania związane są z przekraczaniem granicy – tej fizycznej – oraz pojęciem wolności. Bo o tym, że każdy rodzaj narzuconych nam granic, kajdan, pęt, stanowi o naszej wolności, nasz apologeta samostanowienia jest pewien. Teza brzmiąca nieco jak aporia, gdzie wolność równa się ograniczeniu, krzepi profesora, podobnie jak wypijane co i rusz z piersiówki „Marysi” krasnoludki – małe kieliszki pachnące gorzką ognistą wodą.

Kontrapunktem dla snutych przez profesora rozważań, nutą przeciw jego nucie, staje się hultajski incydent na ostatniej stacji, który sprawia, że stuletni Sava Uko – niewzruszona dotąd parmenidejska skała – roztrzaskuje się na tysiące kawałeczków. Przez lata wypracowywana i pielęgnowana filozofia życia: estetyka, która stała się mu ni mniej, ni więcej, a etyką (piękno jako imperatyw kategoryczny), nagle załamuje się pod ciężarem zgniłej doczesności. To dlatego mędrzec pociąga za spust. Przed strzałem jednak, ocalając swój świat wartości z samozagłady, rzuca w pustą przestrzeń dantejskie wersy litewskiego poety Mekasa Jonasa.

Czym jest zatem dla nas najnowsza książka Miłosza Waligórskiego? Dla mnie z pewnością medytacją filozoficzną o pielgrzymowaniu, w której utrata, rozpad świata, nieobecność ludzi mogą być zaproszeniem do budowania własnej tożsamości, ot, choćby poprzez niemożliwe na pierwszy rzut oka zbratanie dwóch przeciwstawnych światów starożytnych filozofów w jedno przęsło egzystencjalnego bytu, jak w opowiadaniu „Ostatni dzień”: Ani bezruch, ani ruch, ani od czegoś, ani ku czemuś (…). Bo on był i jednocześnie go nie było.

Człowieka Waligórskiego cechuje – nieraz skrajny – subiektywizm poznawczy. To od niego zależy, czy świat się zmienia, czy nie. Inni ludzie nie muszą wcale istnieć, by on miał pewność tego, że jest.

Wiele smutnych prawd również kryje się w dwunastu tekstach, w których to  miasto jawi się niczym „kosmata bestia”, a człowieka znienacka dopadają apatia, melancholia, poczucie tymczasowości oraz świadomość, że ból, strach, lęk, w końcu samotność absolutna – od zawsze panują nad językiem, że są niewysławialne. To prawdziwy dramat twórcy, traktującego język niczym dłuto dla swych ciosanych w myślach światów.

Na koniec dodam, że duchowym patronem niniejszych opowiadań jest Zygmunt Haupt. Obu pisarzy nie będziemy zatem czytać li tylko po to, aby zaspokoić głód fabuły, lecz by smakować kunsztownie dopracowane zdania, które czasami brzmią niczym strofy oryginalnego, wartego cytowania z pamięci wiersza.

Kto to widział, Panie Miłoszu, tak pisać!

Miłosz Waligórski „Kto to widział”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2016, str. 136

Irmina Kosmala

 

Przeczytaj też w „porcie literackim” recenzję tomu poetyckiego M. Waligórskiego 32 ślady ku (2015) autorstwa Anny Łozowskiej-Patynowskiej

Hits: 4597