Cezary Sikorski „Monadologia stosowana”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2011, str. 108

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 26 czerwiec 2011 Opublikowano: niedziela, 26 czerwiec 2011 Drukuj E-mail

Ja, indywidualna, z nieograniczonej liczby substancji, substancja, której zjawiskiem  jest ciało, tak sama przez się nie jestem ciałem, ale dla innych substancji jestem. Leibnitz w odróżnieniu od Arystotelesa nie nazwał mnie entelechią, ale monadą, ponieważ jestem jednostką prostą. Jestem niepodzielnym atomem (nie mylić z bombą atomową). Nie mam okien ani drzwi, jestem zamknięta sama w sobie, ale mogę otworzyć działalność (np. wydawniczą), co może stać się źródłem przemian. Skoro tak, to muszę mieć siłę do samorzutnej aktywności.

 Stosunek mój do innych substancji polega na postrzeganiu i pożądaniu. Owe postrzeżenia różnią mnie od innych monad. Bo niby postrzegam to samo, ale inaczej, z innej strony, w innym świetle, mniej lub bardziej interesują mnie konkretne fraktale wszechświata. I to nie moja zasługa, lecz genów. Wcale mnie nie cieszy, to moje postrzeganie. Niby pierwsza po Bogu, wiedzącym o wszechświecie wszystko, czuję dzielącą mnie od Niego przepaść.
Dziwne, monada – Cezary Sikorski nie powinien działać na mnie, a zachowuje się tak, jakby działał. Poprzez Monadologię stosowaną nie tylko na mnie, ale na wszystkie monady, które wezmą do ręki tę starannie wydaną książkę. Monadologia stosowana – już tytuł jest zaskakujący i wskazujący na wpływ systemu filozoficznego stworzonego w XVIIw. przez Leibnitza. A więc co czemu służy: filozofia poezji, czy poezja filozofii? Co było pierwsze? W tym wypadku spodziewam się, że autor – filozof postawi na tę piękną dziedzinę nauki.
Allan Bloom pisał: Filozof nie jest w stanie poruszyć narodów, bo przemawia do nielicznych. Poeta może przetłumaczyć myśl filozofa na wyobrażenia, które dotykają najgłębszych namiętności i sprawiają, że człowiek wie, nie wiedząc, że wie. Od siebie dodam – albo wie, nie wiedząc, że nie wie.

Tomik otwiera wiersz „Trójkąt Pascala” i co – poeta już na dzień dobry wpuszcza mnie na jakiś poziom abstrakcji. Wiem, że nie wiem. Nie rozumiem trójkąta Pascala. Byłam porządną monadą – uczennicą w szkole i z tym się nie zetknęłam, dopiero inna monada starała się rozjaśnić mi ten problem, ale zobaczyłam tylko, że dwa boki tego trójkąta i trzy wierzchołki mają jedynki, ale czy tytuł odnosi się do wiersza? W końcu zgodnie z założeniami współczesnej poezji nie musi. Może być gdzieś pomiędzy, trochę poza. Czyżby autor dążył do zakręcenia, poszatkowania spójności językowej i znaczeniowej?
Obserwuję to z jednej strony, a z drugiej mam na końcu książki „notki i źródełka” objaśniające częściowo wiersze i intencje autora. W przypisie do „Snu Dürera (z siódmego na ósmy czerwca 1525)” czytam: Ta rycina nie jest oglądana zbyt często. To zmusza, by ją przywołać. Po co? Jaka jest rola poety? Ma poruszyć moją duszę, czy popularyzować Dürera?

Te „notki i źródełka” jednak są sygnałem, że autor liczy na siłę werbalnego przekazu. Pomaga czytelnikowi rozruszać wyobraźnię, poprzymierzać buty poety, bo nie bardzo można w nich uskoczyć, przecież to inna monada. Inny kosmos, inne żądze. To jest i nie jest naśladowanie rzeczywistości, ale jej zniekształcanie, jak w wierszu „Gdzieś poza”, który najpewniej pretenduje do erotyki filozoficznej, a rozśmieszył mnie nieadekwatnym językiem. Jak to zadziałało? A no, zobaczmy. Gdzieś poza przychodzi ona w stroju pielęgniarki (to częsta gra). Nie powiem o tym nikomu / i tylko liczyć będę małe włoski na twoich udach / z pozycji owada. Rzeczywiście, radosny jest świat Leibnitza. I dalej: wyzwalasz mnie z przykurczy /  prostym westchnieniem / osuszasz kąciki moich ust / słuchasz jak delikatnie stękam myśląc o miłości / i twojej bliźnie cesarskiej. Jak już pielęgniarka wyzwoliła podmiot liryczny z (trwałego) przykurczu, to on zaraz mówi, czy myśli: nie mogę rozewrzeć dłoni na twojej piersi / kurcz mnie dopada / gdy obtaczam twój sutek / w mglistym spojrzeniu. Wyobraźnia zadziałała. Zestrzelenie sutka z kotletem schabowym nie nastręczyło mi żadnej trudności. Gorzej było z fizjologią.

Wiele utworów w tym tomie to ekfrazy, przede wszystkim barokowych obrazów Georgesa de la Toura i Michelangela Caravaggia. Nie sposób więc oderwać się i od symboliki tego okresu. Autor świadomie korzysta z wzorców poprzednich pokoleń, bo przecież na tym polega ciągłość doskonalenia się substancji w myśl etycznej zasady Leibnitza.
„Zielnik erotyczny” – ładny wiersz pisany regularnym dwunastozgłoskowcem, płynie z ładunkiem umarłych żądz – za życia kwiaty, teraz ich truchła, opary owoców, które dawno zgniły. Tylko wilgocią tętni zmysłowe wspomnienie. Co pozostało? Pustka, zapisek na piachu, który wiatr szybko rozwiewa.
Czy piękny jest ten najlepszy ze światów świat, gdy schyla się ku turpizmowi? Czy to martwe wzniesie mnie do wyższej duchowości? Jakaś gorycz i pustka / wielka / między gwiazdami. Brak eteru – lepiszcza, zatem skazani na samotność, nicość, ciszę. Jakąś jedność tylko nieuchwytnego słowa, obrazu i muzyki, a prawie wszystko wzięte z baroku. Nieważne, włoskiego, czy hiszpańskiego. Ricercare lub może tiento i tak idzie się w niewiadome, powtórzenia ciągną w tę i we w tę natrętne motywy. Należy tak krążyć dźwiękami, żeby tylko nie wpaść w sidła kody.

Sztuka ma moc dotarcia do każdej monady. Czuję to. Tylko niepokoi mnie jej taki właśnie pesymistyczny dobór, który prowadzi do nicości. Odziera, zabiera swojskość, nie wyraża uczuć w tradycyjny sposób, dlatego znika najważniejsza w ludzkim życiu idea miłości. Zamiast niej panoszy się żądza i trudno tu o optymizm, gdyż nawet ironia brzmi jak studnia strachu. A jakie ma znaczenie teodycea, która próbuje usprawiedliwić Boga ze stawianego zarzutu zła? Poeta pisze: Więc nawet kiedy się gubię, wnet odnajduję boga. I trzymam go, chwalę kurczowo. Póki nie umrze. Umrze, czy nie, a kto to wie. Tymczasem bujamy się między nicością a nieskończonością zaszyfrowani w znakach języka, którym nie potrafimy wyrazić rzeczy lepszych od milczenia, więc chlastamy słowami jak nędzny malarz pokojowy farbą. Nikt nie płacze nad barwnymi kroplami, które spadają z pędzla zgodnie z prawami fizyki zresztą. Zmyje się je z powierzchni wodą, jeśli nie są wodoodporne, osobne choć zmieszane zapomną swoją piękność, czystość koloru.

Kim jest substancja – Sikorski?
Jestem doktorem odrębności, ja, doktor transsubstancji – tak czytam, ale co znaczy ten neologizm? Podaję za Kopalińskim: „TRANS – w złożeniach: przez, poprzez; poza-, za-. Trans – stan snu hipnotycznego, zwł. histeryków albo mediów spirytystycznych, stan niepełnej świadomości w ekstazie, zachwyceniu, odurzeniu (narkotycznym).”
Nie ma już drzwi i okien w korytarzach fantazji. „O, matuchno ty moja”, powiedziałby satyryk Daukszewicz, dokąd zmierzam? Jak wyglądają te korytarze fantazji? Mają gumowe ściany, żeby roztętniona, rozbuchana nie pokaleczyła się? Co z nią zrobi doktor? Jak przełoży na wiersze? Co weźmie górę, poezja czy filozofia? Teraz boję się, że może w końcu zwyciężyć język filozofii.

Na razie wciąż czytam jeden wiersz, w którym nie znajduję i nie znajduję odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Gdzie ukrył się kochający, poczciwy i uczciwy lew św. Hieronima, łagodnie znoszący ludzkie posądzenia o pożarcie osła? Dlaczego ta sama kobieta raz jest Marią Magdaleną pokutującą, drugi raz udaje Marię, a poza tym ma po wypędzeniu siedmiu demonów tak paskudne sny erotyczne? Teraz przychodzą do mnie / hybrydy ludzkich pragnień / piją ze mnie do rana / krew i ejakulat. Przyziemna jestem – czy chodzi o to, że w niej grzesznej nagromadziło się tyle spermy, że zaspokoi pragnienie tych dziwactw, czy też to ona produkuje tyle ejakulatu podczas orgazmu? Wygnana z raju upadku przynajmniej we śnie doznaje spełnienia podczas spółkowania z tworami sublimacji. O, matuchno ty moja, nie śmiem dalej myśleć, bo wymyślne smoki porwą mnie na strzępy i upchną ciało do słoi z formaliną.

Na razie wciąż czytam jeden wiersz. W wilgotnej pościeli kładę sobie wiśnie na piersiach, lecz nie chcę śpiewać z aniołem o czarnych skrzydłach, nie marzę o radości w kolorze bezbarwnym, nie chcę poznać działania szaleju jadowitego. Dobrze, że nie przechowuję ludzkiego czerepu.

Teraz, przed, pomiędzy, wizyta skończona / odchodzę namówić męża, by spłodził tom poezji Lunochemia stosowana. Autorowi dziękuję za podsunięcie pomysłu.

Jolanta Szwarc