Marek Czuku "Forever", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2010, str. 40

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 08 marzec 2011 Opublikowano: wtorek, 08 marzec 2011 Drukuj E-mail

Marek Czuku – (rocznik 1960), ur. w Łodzi, gdzie mieszka. Z wykształcenia fizyk. Poeta, krytyk literacki, publicysta. Debiutował w 1985 r. w tygodniku "Odgłosy", publikując później chyba w większości znanych pism o profilu kulturalnym, zwłaszcza literackim - również w "Latarni Morskiej". Autor ośmiu zbiorów wierszy W naszym azylu (1989), Książę Albański (1991), Jak kropla deszczu (1998), Ziemia otwarta do połowy (2000), Przechodzimy do historii. 44 wiersze z lat 1998 – 1999 (2001), Którego nie piszę (2003), Ars poetica (2006), Inny wybór wierszy (2007). A ostatnio ukazał się dziewiąty zbiór: Forever (2010). I o nim teraz kilka słów po świeżej lekturze.

O samym tytule jako tytule - na końcu. Bo w pewnym sensie jest chybiony. Ale nie są chybione wiersze, w tomiku domknięte liczbą trzydziestu, jeśli nie liczyć dwóch tekstów - otwarcia i zamknięcia. Co nas między okładkami spotka? Sentymentalna przygoda poetycka. Sentymentalna w znaczeniu wspomnieniowym. Bo Marek Czuku zafundował sobie i nam (czytelnikom) podróż do przeszłości. Poeta ten, osiągnąwszy biologiczne półwiecze, ogląda się za siebie, próbując dookreślić, przyszpilić minione. W tym przypadku pierwsze trzydzieści lat - od narodzin (1960) do roku 1990. Rzec można subiektywny to rys, ale mocno wpisany w świadomość zbiorą pokolenia lat sześćdziesiątych. Sama rozpoznawałam ujawnione tropy, które często, po czasie, z perspektywy dnia dzisiejszego, stały się społecznymi, politycznymi i kulturowymi kodami rzeczywistości polskiej tamtych lat. 
Publikacja ma wizualną klamrę. Na frontowej okładce widzimy zdjęcie poety jako zażywnego człeka - konterfekt współczesny (z wymuszonym półuśmiechem). Okładka z tyłu cofa nas w czasie: oto niewinne, rozbrojająco spoglądające, kilkuletnie chłopię o uśmiechu szczerym (dziecięca fota autora). Owa niewinność w przedstawionej ścieżce wierszy (tytularnie opatrywanych datami) w naturalny sposób zostaje tracona. Systematycznie, konsekwentnie - z roku na rok. Z wydarzenie na wydarzenie, z dzicięctwa na młodzieńczość, wreszcie z młodzieńczości na wiek dojrzały.
To, rzec można, ryzykowny zabieg: chcieć usidlić poetycko przedział trzydziestu lat w niedużej garści strof. Ale M. Czuku to się udaje. Wyczuwamy tu przaśność życia epoki gomułkowskiej, rozbudzane społeczne nadzieje epoki gierkowskiej, ruchy wolnościowe lat osiemdziesiątych. Jednak na tym tle najlepiej wypadają prywatne wycieczki w przeszłość. Z życiorysu autora - bywa, ledwo dotknięte, zasygnalizowane kondensowanym wersem. Naturalnie z plecionką mamy tu do czynienia - ambicją całościowego, fleszowego rzutu. A przyjętej konwencji (oraz konceptowi) sprzyja sposób budowania strof, mowa nieprzegadana, ustawicznie jednak odwołująca się do "pamięci zbiorowej".
Przyznaję, że właśnie to budzi mój największy niepokój. Owa próba osadzenia materii tomiku w konkretnej rzeczywistości za pomocą sięgania po fakty relatywnie ulotne, a przypisane tylko i wyłącznie konkretnemu czasowi. Bo zastanówmy się, na ile wspomniane tropy społeczo-polityczne są rozpoznawalne przez pokolenia młodsze. Czy mówi im na przykład cokolwiek - przywoływana w strofach - słynna onegdaj, grupa Baader-Meinhof? Lub pamiętny na igrzyskach w Moskwie gest Kozakiewicza? Historia literatury pokazuje, że większość z tego typu doczesnych zdarzeń (dotykanych na rozmaite sposoby w poezji) po czasie staje się "nieczytelna" i wymagająca wspierania tekstów przypisami.

Powtórzę jednak, tonując nieco powyższe wątpliwości: M. Czuku w sumie wychodzi tu obronną ręką. A to głównie dzięki zastosowanej poetyce. Dzięki powściągliwej mowie, dzięki wyważaniu słów. Zresztą - zauważmy przy tej okazji - to jedna z najbardziej charakterystycznych cech tej poezji. Gdy spojrzeć na wcześniejsze tomiki. Autor bardzo dba o kondycję swoich wersów, "zdrowo" nad nimi pracując. Z dobrym efektem.
By nie pozostać gołosłowną przytoczę jeden z wierszy (choć do cytacji ciśnie się więcej). Utwór "1981":

matka wyjechała do niemiec
jestem sam na fizyce i polonistyce
iza trojanowska śpiewa podaj cegłę
na strajku gramy po nocach w brydża
w sylwestra starsza o rok siostra
nie daje mi zastrzyku
żebym mógł się napić

Wszystkie w tym zbiorze są takie. To znaczy zwarte, oparte na zbitkach. Zero tu rozlewności i szerokich fraz. Jedynie indywidualnie wypracowane, wyraziste staccato.

I powrót do tytułu. Forever. Dwa razy nie. Po pierwsze: jest przeeksploatowany - zwłaszcza w muzyce. Dziesiątki albumów o tym tytule - choćby zespołów  Bobby'ego Browna,  Beautiful World, Cracker,  Dune, Freezepop,  Orleans, Play, Spice Girls. Po drugie - nachalnie panosząca się w naszym języku angielszczyzna. To już nie ma rodzimego odpowiednika? Gdyby szło o lingwistyczne puszczenie oka, lepiej byłoby użyć języka rosyjskiego (w końcu on "ciemiężył" nasz język w niedawno minionym czasie), ewentualnie czeskiego lub każdego innego - z friulskim i hindi włącznie.

Wanda Skalska