Tomasz Dzierżanowski „Brzegi dobrej Rzeki”, Oficyna Wydawnicza MULTICO, Warszawa 2016, str. 124

Category: port literacki Created: Thursday, 28 July 2016 Published: Thursday, 28 July 2016 Print Email


Wanda Skalska

DRUGI BRZEG

Medycyna paliatywna. Kto wie co to jest, ten wie. Dla porządku kilka słów o tym. To dział medycyny zajmujący się nieuleczalnie chorymi, znajdującymi się w okresie terminalnym. I nie tyle o leczenie tu chodzi (które tu akurat możliwe raczej nie jest), co o dającą się przeprowadzić poprawę jakości życia odchodzących. Właśnie o tym jest książka Tomasza Dzierżanowskiego Brzegi dobrej Rzeki. Napisana z pasją, empatią, językiem dla odbiorcy przyjaznym i co też ważne – kompetentnie, merytorycznie bez zarzutu. Ba, autor, snując refleksje oparte na doświadczeniu własnym, potrafi nawet obrócić nienatrętnym poczuciem humoru. Co, przyzna każdy, w kontekście bliskości śmierci, za łatwe być nie może. I nie jest.

Nim bliżej o samej książce, jeszcze trochę o istocie medycyny paliatywnej. Dziedzinie bardzo młodej, biorącej początek w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w Wielkiej Brytanii. Przedtem opieka paliatywna dopiero raczkowała. W naszym kraju jej rozwój liczyć można mniej więcej od lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Obecnie w Polsce aktywnych jest około dwustu wyspecjalizowanych placówek.

Jak wspomniałam na początku, medycyna paliatywna nie zajmuje się hamowaniem procesów chorobowych (czy leczeniem w ogóle) osób zbliżających się do Drugiego Brzegu. Gra idzie o możliwą poprawę jakości finału życia – jakże często naznaczonego cierpieniami i samotnością. W jaki sposób się to czyni? Przez złagodzenie objawów choroby, neutralizację bólu, a też wsparcie psychiczne i duchowe chorego i jego najbliższych.

Rzecz jasna działania takie mieć muszą charakter wielodyscyplinarny, gdyż samemu lekarzowi byłoby bardzo trudno. Dlatego towarzyszą mu w opiece między innymi pielęgniarki, psychiatrzy, fizjoterapeuci, pracownicy socjalni, jak i odpowiednio przeszkoleni wolontariusze. A także kapelani i asystenci pastoralni, gdyż sfera duchowa wymaga tu chyba najmocniejszej „obsługi”.

Lecz wróćmy do książki doktora Tomasza Dzierżanowskiego. Który wyznał wprost: Przez wiele lat dojrzewała we mnie decyzja służby osobom umierającym. Kiedy byłem studentem, uciekałem od tego problermu, podobnie jak dla większości młodych osób umieranie było dla mnie zbyt trudne do przyjęcia. Z wiekiem i z doświadczeniami dostrzegłem potrzebę dzielenia się swoim człowieczeństwem z innymi.

Spostrzeżenie tyczące podejścia do motywu śmierci i umierania należy tu rozszerzyć. Bo to nie tylko kwestia opozycji młodzi – dojrzali i starzy. Gdyż w ogóle w naszej kulturze (osadzonej w tzw. cywilizacji zachodniej) mówienie o sprawach terminalnych, o śmierci, a też zbliżaniu się do niej, wciąż (niestety) jest w dużej mierze tematem tabu. Pewnym - źle wykształconym i fatalnie zakodowanym - stereotypem. Boimy się śmierci, lękamy się wszystkiego, co wiąże się z procesem odchodzenia. Jakbyśmy mieli żyć wiecznie, „za darmo”, z niejasnym celem, a też bezrefleksyjnie.

I właśnie książka T. Dzierżanowskiego pozwala nam dostrzec swoiste piękno życia doczesnego, finalizowane takimi, nie innymi wydarzeniami. Z jego bezpośrednim biologizmem, ulotnością i kruchością ciała. Z cierpieniem po ludzku trudnym do pojęcia, jednak przez duchowy wymiar możliwym nie tylko do zaakceptowania, ale nawet z... nadzieją.

Rzecz autor podzielił na dziesięć części: „Wielkie chwile małego szczęścia”, „Mądre oczy”, „Anioły”, „Efekt nagłego odstawienia”, „Tu i teraz”, „Jeszcze tu wrócę”, „Drugi Brzeg”, „Matki”, „Mój Ogród”, „Po co to wszystko?”.

Kompozycja książki jest przemyślana, a ona sama posiada jeszcze jeden walor – obok wypunktowanych wcześniej. Mowa o literackości. T. Dzierżanowski bowiem – niby mimochodem – ujawnił ten dar. Tworząc tekst niesuchy, nie oparty wyłącznie na „technicznym” opisie doświadczeń własnych. A zbudowany językowo spolegliwie (bez żargonu specjalistycznego, mową prostą), z dodatkiem dialogów i obrazów pozamedycznych. Jednym słowem mamy tu do czynienia z perspektywą szerszą od na pierwszy rzut oka spodziewanej.

Najlepszym przykładem tego jest sugestywnie napisana klamra całości. A że oddaje charakter wnętrza książki (co prawda tylko metaforycznie), pozwolę sobie przytoczyć dwa obszerniejsze fragmenty – z początku i końca.

Doszliśmy do brzegu Rzeki. Z oddali dobiegał nas szum codzienności, gdzieś tętniło gwarne życie, rozstrzygały się sprawy ważne, te niecierpiące zwłoki, i te zupełnie nieistotne (...). Tutaj zaś panowała zastygła cisza, której nie mącił szmer wody i która dzwoniąc w uszach, jakby przypominała o tym, co ma nastąpić.

„ - Czy to konieczne?” - moich uszu dobiegł ledwie słyszalny szept. - „Czy to już czas?”

Unikając wzroku, potaknąłem w zadumie głową. Przyjrzałem się cichej toni przed niami. Woda niczym czarna maź oddzielała nas od Drugiego Brzegu.

Ująłem wyciągniętą do mnie rękę. Tak, z pewnością razem będzie nam raźniej iść. Zrobiliśmy pierwszy krok, zanurzając stopy w obsydianowej cieczy. Potem, wspierając się wzajemnie, oddalaliśmy się od suchego lądu, zagłębiając się powoli we wzbierającym nurcie Rzeki. Woda była przeraźliwie zimna. Czułem, jak chłód przeszywa mnie na wskroś, ale nie było to w tej chwili istotne. Liczył się wyłącznie cel: Drugi Brzeg. (…)

I domknięcie po dziesięciu rozdziałach:

Siedziałem wygodnie wyciągnięty nad brzegiem Rzeki. W zasadzie zapomniałem o ziąbie, jaki jeszcze niedawno przenikał mnie do szczętu. Potrzyłem na szklistą powierzchnię dobrej wody i odnajdowałem spokój w łagodnym szmerze.

„ - Nie jesteś sam. Nigdy nie jesteś sam” - przerwał ciszę wiecznie obecny Przyjaciel. Jak zwykle siedział opodal mnie, czekając na sposobną chwilę, aż go dostrzegę.

„ - Przyjdziesz do Ogrodu?” - zapytałem z uśmiechem.

Skinął głową.

„ - Będę tam na ciebie czekał...”

Wyjątkowo wartościowa pozycja. Nie waham się polecić ją nie tylko spodziewającym się kresu ziemskiego losu. Lecz przede wszystkim tym, którzy – poddając się (bywa, że bezwolnie) codziennym zawirowaniom – gubią sens życia, a przez to i znaczenie opozycji narodzin. Gdyż umieranie (w boleści czy bez niej) oraz sama śmierć nie jest li tylko „mechaniczną” czynnością. Co przynajmniej intuicyjnie jesteśmy w stanie pojąć – bez względu na wewnętrzne, duchowe uposażenie. I rodzaj wyznawanej wiary.

Tomasz Dzierżanowski „Brzegi dobrej Rzeki”, Oficyna Wydawnicza MULTICO, Warszawa 2016, str. 124

Wanda Skalska

 

Tomasz Dzierżanowski – lekarz, ukończył Akademię Medyczną w Białymstoku w 1992 r., doktor nauk medycznych, związany z medycyną paliatywną i opieką hospicyjną, współtwórca i sekretarz czasopisma „Medycyna Paliatywna” oraz propagator medycyny opartej na faktach (Evidence Based Medicine), pracownik naukowo-dydaktyczny Pracowni Medycyny Paliatywnej Katedry Onkologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, autor licznych publikacji naukowych oraz wystąpień konferencyjnych, radiowych i telewizyjnych.