E-sej o posttwórcy, czyli chyba zabrnęliśmy w ślepy zaułek

Category: z dnia na dzień Published: Thursday, 18 April 2019 Print Email

Katarzyna Kuroczka

Odważyłam się niedawno wygłosić w towarzystwie pewnego pisarza oraz artysty wszechstronnego (malarza, dramatopisarza i reżysera w jednym) refleksję, do której doprowadziły mnie lata osobistego zmagania się z materią słowa, obserwowania od wewnątrz lokalnego środowiska literackiego, godziny rozmów z twórcami nagrodzonymi Nike lub Gdynią, które to godziny zaowocowały kilkoma obszernymi wywiadami prasowymi, wreszcie, ośmieliłam się wypowiedzieć refleksję, która urodziła się we mnie w bólu niczym perła w małżu pod wpływem walenia głową w beton nauki.
Otóż wszystkie te doświadczenia, obserwacje, lektury (naukowe i nie), przemyślenia, rozmowy etc. przywiodły mnie do następującego wniosku: „w swej najgłębszej istocie artysta – wszelki, ale pisarz szczególnie – jest po prostu egocentrykiem i nadwrażliwcem, który głównie kręci się wokół swoich własnych przeżyć, sprzedając je innym pod pozorem stwarzania nowej rzeczywistości, altruizmu, uszczęśliwiania ludzkości lub jej uszlachetniania, zbawiania świata, kreowania obiektywnego piękna (tylko, czym jest to ostatnie nie wiedzą najtęższe nawet głowy) i innych rozmaitych pobudek, z których jedyne prawdziwe (czego nikt oficjalnie nie przyzna) to ekonomia i sława”.

Oczywiście, łatwo się domyślić niewyraźnego, wręcz zbulwersowanego wyrazu twarzy moich interlokutorów. Jak można tak w ogóle myśleć?! I jeszcze wypowiadać takie koncepcje na głos?! I to w towarzystwie osób, dla których pisanie jest niczym oddychanie, jest sensem istnienia? Dla których słowa Borowskiego: „Jak nie będę mógł pisać, to nie będę żyć” są niczym dekalog, credo czy szahada? I kto to mówi? Dziewczyna (obaj dobrze wiedzą, że rocznik ‘77, więc zdecydowanie wolałabym traktowanie mnie jak kobiety, a nie dziewczynki), która uważa siebie za osobę piszącą?! Naukowiec?! Literaturoznawca?! Gryzipiórek z dorobkiem twórczym, którego opis bibliograficzny zajmuje głupie 13 stron a4?!
I ona śmie nas pouczać, że niby cała nasza twórczość, nota bene jej również, jest nikomu niepotrzebna, bo w rzeczywistości kompensujemy jedynie własne kompleksy, leczymy rany, szukamy uznania, pogłaskania po głowie, celujemy w nagrody i stypendia, gonimy za przyjaznymi recenzjami (których koledzy po piórze chętnie nam dostarczają, doszukując się zapachu fiołków w kompostowniku, no ale czego się nie napisze dla pieniędzy, uznania lub znajomego pisarza, który będzie pamiętał o nas gdzie trzeba i kiedy trzeba, o ile oczywiście ma dobrą pamięć…); wreszcie rozpaczliwie szukamy wydawcy, do którego będziemy się mogli przyczepić na dłuższy czas, a wtedy resztki naszego idealizmu, wiary w sztukę przez duże eS, w ideę piękna czy czego tam jeszcze sczezną na ołtarzu nowego boga – Wielkiego Ekonoma, który rządzi już nawet nie rynkiem czytelniczym czy księgarskim, ale zwykłym biznesem creative writerskim, którego tryby przemielą każdy prawdziwy talent, niewielki talencik i jawną miernotę, a z każdej mąki zrobią chleb zaspokajający głód swojej target group!

Odważyłam się zatem wypowiedzieć moje osobiste przekonanie, wiedząc z jaką reakcją się spotka, i zamilkłam. Nie muszę bowiem nikomu tłumaczyć, że nie jestem osłem ani innym sympatycznym animalsem, choć nieustannie próbuje się mnie do tego zmusić, zadając z nutką ironii w głosie arcydziwne pytanie: po co przeczytałam i opisałam soc na Śląsku. Przeczytałam, bo chciałam. Żaden inny powód nie byłby mnie w stanie do tego popchnąć. A ze swojego chcenia lub niechcenia nikt nie musi się tłumaczyć. Nie potrzebuję też używać wykrzykników do obrony swoich racji, bo niczego nie bronię. Te fakty same się bronią. Trzeba tylko dojrzeć, by je dostrzec. I spokojnie, one tak szybko nie znikną, bo są najbardziej upartą rzeczą na świecie.
Trzeba też, zamiast na dziedzińcu, postawić lustro w duszy, otworzyć oczy i uczciwie spojrzeć na samego siebie. Niestety o to w środowisku literackim trudniej niż o zdobycie Nobla, a w kręgach naukowych łatwiej zrobić habilitację niż usłyszeć samokrytykę.

Najlepszym więc wyjściem jest znaleźć w życiu własny ogródek i uprawiać go z dala od oczu ciekawskich krytykantów, zazdrośników, ludzi, dla których całym sensem istnienia jest wchodzenie w butach w czyjś świat i nazywanie tej ingerencji sztuką lub nauką. Ostatecznie bowiem tworzymy tylko jedno najważniejsze i niepowtarzalne dzieło – nasze życie. Nie możemy zatem pozwolić się zniewolić jakimkolwiek złym spojrzeniom, słowom, językom, myślom, które chciałyby pokierować naszym życiem za nas i zamiast poematu uczynić z niego mierne romansidło, lub zamiast dobrej powieści dla młodzieży pożal się Boże doktoracik.

Katarzyna Kuroczka

 

Przeczytaj też u nas wiersze K. Kuroczki (jako Katarzyny Berety) w dziale ‘poezja’, zapis jej słuchowiska Witraże oraz felieton Szkoła jako śmiertelna choroba przenoszona systemowo z pokolenia na pokolenie